niedziela, 25 maja 2014

DIFFERENT WAYS TO FIND INSPIRATION

Inspiracji nigdy dość i gdy przychodzi taka chwila, gdy w lodówce jest trochę tego i trochę tamtego, a my stajemy przed ogromnym dylematem egzystencjalno-kulinarnym, najlepsza wydaje się fuzja. Co zrobić z resztek mięsa poobiadowego, połowy słoika kiełków, których termin ważności zaraz minie oraz garści fasolki szparagowej zalegającej w zamrażarce od jakiegoś czasu? Należy uruchomić kreatywną stronę swojej osobowości i zadziałać w sposób aktywny. Robimy więc nalot na wszystkie szafki w całej kuchni, sumujemy jeden do drugiego i zaczynamy przygotowywać wymarzony posiłek. Taka fusion kitchen sprawdza się zawsze w kryzysowych sytuacjach. Niejednokrotnie uratowała sytuację, tym razem też nie było wyjątku. Pyszne drugie śniadanie dla mnie i mojej psiapsiółki nie tylko szybko zostało zrobione, ale i cudnie wyglądało i takoż smakowało.
SAŁATKA INSPIROWANA AZJĄ:
opakowanie makaronu ryżowego

resztki indyka z obiadu, lub innego drobiu
1 ząbek czosnku
garść strączków groszku 
garść strączków groszku cukrowego
3 szparagi
2 łyżki kiełków mung
pół papryczki chili
1 łyżka octu ryżowego
garść świeżej bazylii i pietruszki
kilka gałązek dymki
1 łyżka prażonego sezamu

Dressing:
Sok z połowy limonki
1 łyżka sosu sojowego ciemnego
1 łyżka sosu ostrygowego
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka suszonej chili
1 łyżeczka oleju sezamowego
pół łyżeczki starkowanego świeżego imbiru


W garnku zagotować wodę z octem i wrzucić do niej dwa rodzaje groszku, pokrojone szparagi, fasolkę i chili. Gotować na małym ogniu przez niecałe 5 minut.
Indyka podsmażyć na patelni, aż zrobi się rumiany. Czosnek pokroić w cienkie plasterki i dorzucić do indyka. Zalać mięso wrzątkiem (około 1/3 szkl.) i chwilę poddusić.
Bazylię posiekać wraz z pietruszką, natomiast dymkę pokroić w cieniutkie słupki.

W międzyczasie zrobić dressing - dobrze wymieszać ze sobą  wszystkie składniki. Mieszać energicznie około 2 minut, aż cukier się trochę rozpuści.
Zalać wrzątkiem makaron ryżowy, odcedzić i przełożyć połowę na talerz. Na to połowę ugotowanych warzyw, potem mięso. Polać wszystko 1/4 sosu, posypać ziołami i dymką, a następnie sezamem i polać kolejną 1/4 części sosu.

Porcja na 2 osoby.
Ellie Goulding "My blood":
Paulina.

środa, 21 maja 2014

KIWI YELLY WITH HOMEMADE CUSTARD

Gdy przychodzą cieplejsze dni, nagle ciężkie ciasto czekoladowe wcale nie wydaje się być wymarzonym poobiednim deserem. Mamy chęć na coś lekkiego, owocowego i orzeźwiającego. Coś, co nas ochłodzi po całym gorącym dniu. Nic dziwnego, najpierw spędziliśmy osiem godzin w pracy, potem przeżyliśmy ciężką drogę powrotną do domu, ugotowaliśmy obiad w gorących oparach emitowanych z kuchenki, potem wreszcie wzięliśmy upragniony letni prysznic, usiedliśmy w końcu na upragnionej kanapie i zachciało się nam czegoś słodkiego, ale lekkiego. Sprawa jest prosta i jak zwykle nieskomplikowana. Korzystając z dobrodziejstw natury możemy przygotować wspaniałe desery już dzień wcześniej, aby móc cieszyć się nimi po ciężkim i zdecydowanie przydługim dniu. 

GALARETKA Z KIWI Z DOMOWYM KREMEM CUSTARD:

Galaretka:
4 kiwi
2-3 łyżki cukru
1/3 szkl. wody
żelatyna

Pokrojcie kiwi - nie musicie się starać, po zagotowaniu owoce zmiękną i zaczną się rozpadać. Wrzućcie kiwi do rondelka, zalejcie wodą, wsypcie cukier i zagotujcie. Dodajcie żelatynę, jak według przepisu na opakowaniu. Przelejcie galaretkę do miseczek, lub tak jak ja do szerokich słoiczków i odstawcie aż wystygnie. Następnie wstawcie ją do lodówki na noc, możecie już wcześniej ułożyć na niej krem i przykryć folią spożywczą. Następnego dnia będziecie mieć pyszny poobiedni deser.

Krem :
570 ml gorącego mleka
55 ml śmietany kremówki 30%
1 laska wanilii lub 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
4 żółtka
30 g cukru pudru
2 łyżeczki mąki kukurydzianej

Mleko, śmietankę i wanilię zagotować w rondelku. Jeśli użyjecie laski wanilii, pamiętajcie, aby po zagotowaniu ją wyjąć. Nie wyrzucajcie jej jednak, tylko włóżcie do słoika z cukrem, a po jakimś czasie, przesiąknie on aromatem wanilii i w ten sposób będziecie mieli domowy cukier waniliowy. 
Żółtka zmieszać z cukrem pudrem i mąką w oddzielnej misce, aż utworzą jednolitą masę bez grudek. Gorące mleko należy dodawać po łyżce do jajecznej masy, jednocześnie ciągle mieszając. Róbcie to powoli i delikatnie, aby jajka się nie zważyły. Gdy wymieszacie już całe mleko z jajkami, wlejcie wszystko z powrotem do rondelka i na bardzo małym ogniu mieszajcie krem, aż zacznie gęstnieć. 
Custard możecie podawać na ciepło lub odczekać, aż wystygnie i go schłodzić. Może być też waszą bazą do lodów.
Przyznam, że bałam się robić galaretkę właśnie z kiwi. Istnieje bowiem przekonanie, iż dodawanie kiwi i ananasa do galaretki zapobiega jej tężeniu, ponieważ oba te owoce wydzielają pewnie uniemożliwiające to enzymy. Jednak efekt końcowy mnie zadowolił, żelatyna zadziałała z kiwi i galaretka stężała. 
Samo połączenie kwaskowatej galaretki ze słodkim kremem jak dla mnie jest perfect - to wspaniałe combo, jeśli chodzi o desery - zestawienie czegoś kwaśnego i przytłaczająco słodkiego świetnie balansuje smaki.

Krem custard pochodzi z Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy wariują na jego punkcie, częściej zamiast go robić samemu, po prostu kupują gotowe opakowania w sklepie. Custard dodawany jest z boku na talerzyku do ciasta. Robiony jest z niego Trifle - tradycyjny angielski deser.Może też być bazą pod lody. Pyszny, gęsty i słodki, na pewno zaskarbi sobie wielu fanów. 

Lucia "Silence":
Paulina.

niedziela, 18 maja 2014

SATURDAY NIGHT

Sobotni wieczór. A my chcemy go spędzić tylko we dwójkę. Czy jest coś lepszego od pysznej kolacji z lampką wina i dobrym filmem w tle? Ponieważ niedawno były moje urodziny, a ja nie chciałam ich w ogóle świętować, P. był bardzo z tego powodu niezadowolony. Cóż zrobić, skoro kobieta nie chce się ruszyć z domu i zrzędzi, że najchętniej zrobiłaby po prostu dobrą kolację i obejrzała jakiś stary film? Należy się zgodzić, bo nie ma innego wyjścia. 
Wybrałam więc film, na który miałam ochotę (brak możliwości veta ze strony P.tylko mnie zdopingował) i zaczęłam robić kolację - szybką, ale w pewnym sensie wyrafinowaną. Wszystkie składniki były w lodówce, musiałam tylko dokupić owoce morza. I tak powstała na wieczór pyszna paella. 
Paella jest daniem ekspresowym i właściwie nie trzeba w nią wkładać dużego wysiłku. Pochodzi z Walencji w Hiszpanii, a jej oryginalna wersja nie zawiera owoców morza. Te, o dziwo, zaczęli do paelli dodawać wieśniacy. I to oni tak naprawdę tę potrawę uczynili takim daniem, do którego w zasadzie można dodać wszystko, co ma się akurat pod ręką - zarówno mięso, jak i warzywa. Jedno jest pewne, paella musi mieć w sobie ryż i szafran. Ta najdroższa na świecie przyprawa, niestety, nie może być zastąpiona niczym innym. I tylko ona jest tutaj składnikiem, który może sprawiać jakieś trudności, choć szafran jest u nas absolutnie do dostania (tylko ta cena!). Reszta, to kwestia gustu i możliwości. 
Utarło się, że w restauracjach podaje się właśnie paellę marinarę, czyli odmianę z owocami morza - krewetkami, kalmarami i małżami. Właśnie taką paellę przygotowałam, aby uczcić nasz skromny wieczór we dwoje.


PAELLA:
krewetki
małże
1 pierś z kurczaka

300 g ryżu

3 łyżki oliwy z oliwek
pół czerwonej papryki
pół żółtej papryki
dwie garści zielonej fasolki szparagowej
1 duża cebula
1 duży ząbek czosnku
szczypta szafranu
600 ml bulionu mięsnego
200 ml bulionu rybnego
garść posiekanej świeżej pietruszki

sól, pieprz

Na bardzo dużej patelni należy rozgrzać oliwę, a następnie wrzucić na nią posiekaną cebulę, z pokrojonymi w drobną kostkę paprykami oraz posiekanym czosnkiem. Zmniejszyć ogień i smażyć kilka minut, ciągle mieszając, aby czosnek się zbytnio nie przysmażył. Następnie należy dorzucić pokrojoną w kostkę pierś kurczaka i podsmażać ją aż się przyrumieni. Dodać ryż i starannie wymieszać z resztą składników - Hiszpanie mówią, że każde ziarenko ryżu musi być w tym momencie wypieszczone, tzn. że każda cząsteczka musi być równomiernie oklejona sosem, który powstał na patelni, aby miała doskonale rozprowadzony smak. Gdy już dogodzimy naszemu ryżowi, zalewamy go bulionami, doprawiamy solą, pieprzem oraz szafranem i dotąd gotujemy na wolnym ogniu, aż płyn zostanie zaabsorbowany przez ryż. Pod koniec gotowania należy dorzucić małże i krewetki oraz fasolkę szparagową. Na sam koniec dodajemy posiekaną natkę pietruszki i wszystko starannie mieszamy.
Na talerzu już należy tylko skropić wszystko sokiem z cytryny i posypać dodatkową porcją posiekanej natki.
Użyłam małży w zalewie ze słoika - nie są drogie, a zaoszczędza nam to skubania podczas jedzenia. Wersja oryginalna natomiast przewiduje małże w skorupkach, które dopiero otworzą się po ugotowaniu. Podobnie jest z krewetkami - użyjcie takich, jakie wolicie. Ja kupiłam te w pancerzykach, wcześniej je obgotowałam, aby potem się tylko zagrzały na patelni. Później podczas jedzenia było je bardzo łatwo "oskubać". Wygoda jednak znaczy wiele, dlatego można równie dobrze kupić już gotowe krewetki. Teraz do tego dobre winko i Voilà!

Film, który wybrałam na wieczór to "Śniadanie u Tiffany'ego".

I jeszcze muzyka z filmu "Moon river":

I trochę nowsze wydanie utworu:
Paulina.

niedziela, 11 maja 2014

OUI, OUI, OUI - PRENDEZ-MOI LE CLAFOUTIS !

Poniedziałkowe popołudnia wcale nie są takie ciepłe, jakbyśmy się tego spodziewali w maju. A jednak w miarę słoneczne, dające nadzieję na zbliżające się wakacje. Po sytym obiedzie, według logiki mojego P., przydałby się porządny deserek. I choć wyszłam z propozycją "bezczekoladową", została zaakceptowana przez mojego deserowego fetyszystę. Panie i Panowie / Mesdames et Messieurs / Przedstawiam Wam clafoutis / Je vous présente le clafoutis !

Clafoutis to chyba jeden z czołowych deserów francuskich. Powstały, jak to często bywa, raczej w kuchni ludzi prostych, aniżeli bogatych. I oczywiście, tradycyjnie, istnieje kilka teorii dotyczących samej nazwy. Jedni mówią, że słowo "clafoutis" pochodzi z języka oksytańskiego i oznacza w wolnym tłumaczeniu "faszerować". Inni natomiast zaklinają się, że etymologii słowa należy doszukiwać się w starofrancuskim, gdzie oznaczałoby "wepchnąć", "włożyć". Jeśli natomiast chodzi o pochodzenie, to sprawa jest jasna - to region Limousin wypuścił w świat ten przepyszny deser.

Mój deser to nie do końca clafoutis, tylko jego odmiana, ponieważ nazwę tę może mieć jedynie deser nadziewany wiśniami. Jeśli natomiast użyje się innych owoców, wtedy mówimy o flaugnarde. 

Sam deser nie jest do końca ciastem. Dałabym mu raczej miano puddingu. Pieczony jest do momentu, aż wierzchnia warstwa się przyrumieni. Ponieważ mało w nim mąki, a więcej płynów, na ciasto nie ma tu żadnych szans. Właściwie po przekrojeniu wygląda to trochę jak placek z zakalcem stulecia, ale bez obaw, ponieważ tak ma być. I nie mówię tego, puszczając do was oczko, bo mi nie wyszło i staram się wmówić, że takie było pierwotne założenie. Mówię to, ponieważ rzeczywiście deser wygląda, jakby był niedopieczony. Ale to zasługa jajek, jogurtu i mleka - ścinają się dookoła owoców, w równomierną koglowatą masę.



CLAFOUTIS:
7-8 dużych różowych śliwek, przeciętych na pół
4 jajka
150 g cukru
szczypta soli
50 g mielonych migdałów
2 łyżki mąki
100 ml jogurtu greckiego
100 ml mleka
garść-dwie płatków migdałowych

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Najpierw ubić jajka z cukrem i solą, a dopiero potem dodawać po kolei resztę składników. Dno brytfanki natłuścić masłem, ułożyć owoce i zalać je ciastem. Piec około 30-40 minut, czyli do momentu, aż wierzch się zarumieni.
Clafoutis można też zrobić w wersji mniejszej, na przykład w kokilkach:
Ten akurat przepis zaczerpnęłam z książki Rachel Khoo "Mała Paryska Kuchnia".
Po sytym obiedzie i takim niebiańskim deserze warto wybrać się na wiosenny spacer. Z P. przeszliśmy się do pobliskiego parku, a po drodze spotkaliśmy:
Jerzy szedł na imieniny do Franka, ale wybrał niebezpieczną drogę, bo tuż przy jezdni. Postanowiliśmy mu pomóc i podprowadziliśmy go kawałek - w bardziej dziki zakątek parku. Trochę się przy tym burzył, chrząkając na nas, ale gdy bezpiecznie stanął na ziemi, od razu ruszył do przodu kręcąc kolczastym kuperkiem.

Ponieważ przepis był dzisiaj typowo francuski, to i muzyka by się taka przydała. Indila "Dernière danse":
Paulina.

poniedziałek, 5 maja 2014

Islas Canarias

W dniach 24-26 kwietnia w Białymstoku obchodziliśmy Dni Hiszpańskie. Wystawy, pokazy flamenco, kursy językowe oraz hiszpańskie kino - wszystko to, co najlepsze, skumulowane w ciągu trzech intensywnych dni. Dodatkowo zorganizowano też warsztaty kuchni kanaryjskiej. Miałam to szczęście i znalazłam się w grupie  osób, które mogły czynnie w tych warsztatach uczestniczyć. Po pracy więc, niesamowicie podekscytowana, pobiegłam do kawiarni Fama, założyłam biały fartuszek i przystąpiłam do krojenia, siekania, blendowania i faszerowania. Na stół wjechały więc mojo verde oraz mojo rojo, ale też duszona w winie chorizo.
Wyśmienite oliwki, jedne w zwykłej zalewie, drugie mają dodane trochę mojo rojo.
Bagietki, oliwki oraz wędzona papryka
Grillowana papryka, która czeka aż przygotujemy Pimientos de Piquillo rellenos de ensalada de atún, czyli papryki faszerowane pasta z tuńczyka, oliwek, ziemniaków, oliwy i octu.
Chorizo - kiełbasa wieprzowa, która swój czerwony kolor zawdzięcza dużej ilości papryki.
Plasterki ugotowanych ziemniaków, czekające aż posmaruje się je sosami mojo.
Kosz przysmaków, jako nagroda dla zwycięzcy konkursu, organizowanego na sali, podczas gdy trwały warsztaty.
Grillowane papryki i mojo verde z awokado w tle.
Duszona w czerwonym winie kiełbasa chorizo, z cebulką i wędzoną czerwoną papryką
Po powrocie do domu przysięgłam sobie, że w weekend przyrządzę część z tych przepisów na obiad. I tak też zrobiłam. Pod spodem przepisy na mojo verde , mojo rojo oraz Pimientos de Piquillo rellenos de ensalada de atún.

MOJO VERDE:
2 dojrzałe awokado
1 ząbek czosnku
garść posiekanej kolendry lub pietruszki
1-2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka octu balsamicznego lub winnego
sól, pieprz

MOJO ROJO:
1 czerwona papryka
1 ząbek czosnku
1 papryczka chili
1 łyżeczka mielonej słodkiej papryki (lub wędzonej)
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka octu z czerwonego wina
2 łyżki bułki tartej
sól

Oba sosy należy zblendować na gładką masę. Można je podawać jako dodatek do ugotowanych ziemniaków, pokrojonej na kromki bagietki, albo tak jak ja, jako sos do papryki lub mięsa.

PIMIENTOS DE PIQUILLO RELLENOS DE ENSALADA DE ATUN:
2 kieszonki grillowanych podłużnych czerwonych papryk

Farsz:
1 duży ugotowany ziemniak
1 puszka tuńczyka
garść zielonych oliwek
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka octu balsamicznego
sól
pieprz

Farsz należy wymieszać, a następnie zblendować i wyłożyć nim papryki. W mojej obiadowej wersji podpiekłam trochę papryki, żeby były na ciepło.
Oba mojo zrobiłam troszkę więcej - w ten sposób miałam pyszną pastę na kanapki do pracy. Szynka, sałata i pasta z awokado, nic nie smakuje lepiej w poniedziałkowe południe ;)

Paulina.

P.S. Szczególne podziękowania przesyłam A., która świetnie udokumentowała owe warsztaty oraz K. - dzięki za cynk ;)