piątek, 21 sierpnia 2015

RZYM - JAK SIĘ PRZYGOTOWAĆ DO WYCIECZKI + PIERWSZE WRAŻENIA

Przygotowując się do tej podróży, przetrząsnęłam internet, książki oraz mapę. Zaczęłam się uczyć podstaw włoskiego i oczywiście nakreśliłam odpowiednią bazę kulinarną :P
Długo czekaliśmy na tę wycieczkę. Wszystko nas w niej ekscytowało - i miejsce, które wybraliśmy i to, że mieliśmy lecieć po raz pierwszy samolotem, a przede wszystkim chyba to, że miała to być nasza podróż poślubna. I w końcu nadszedł ten dzień. Wstaliśmy o jeszcze bardziej nieludzkiej godzinie niż zwykle, przeprawiliśmy się do Warszawy na lotnisko, a następnie do Rzymu.
Jak do tej pory wszystko szło gładko. Po odebraniu bagaży i przejściu przez terminal zostaliśmy odebrani przez kierowcę, który miał nas zawieźć do hotelu. Ponieważ trochę później wylądowaliśmy niż to było przewidziane, P. zapytał przesympatycznego Włocha, czy długo na nas czekał na lotnisku. Usłyszeliśmy jedynie :
- E ?!
P. powtarza, wskazując palcem w kierunku lotniska:
- How long did you wait for us ? In the airport..
- Si, aeroporto. (Tak, lotnisko) - Kierowca wskazał palcem w tym samym kierunku i uśmiechnął się do nas jak do głupków. Wtedy też stało się jasne, że nie dogadamy się z nim w innym języku jak włoskim.
Zresztą zaraz za bramą wjazdową na lotnisko zaczęłam też odmawiać pierwszy pacierz - w tym samym momencie, w którym nasz kierowca włączył się do ruchu jak szalony, tylko o milimetry mijając autobus pełen turystów. Przez całą drogę do hotelu pruł 150/h, nucąc sobie wesoło - w terenie zabudowanym zwalniając do 100/h. Stereotyp, że Włosi jeżdżą jak wariaci całkowicie się potwierdził.
 Hotel wynajęliśmy wcześniej, przez stronę booking,com (to nie jest sponsorowana reklama). Ale polecam też stronę airbnb.pl, gdzie można wynająć za bardzo dobrą cenę mieszkania na całym świecie. Byliśmy umiejscowieni w mało turystycznej dzielnicy, jednak do samego Koloseum mieliśmy 20 minut spacerkiem. Było to o tyle dobrym rozwiązaniem, że byliśmy otoczeni przez samych tubylców i też tutaj jedliśmy kolacje, zaznając prawdziwego włoskiego jedzenia. Sam hotel, jak trochę widać na zdjęciach, był umiejscowiony w starej kamienicy, gdzie na wyższych piętrach znajdowały się mieszkania.
Przygotowując się do podróży zerknijcie też na stronę trip advisor, bo można na niej znaleźć naprawdę przydatne porady i wskazówki. Mapa - to kolejna sprawa. Nie kupiłam laminowanej, bo lubię po swojej pisać, ale prawda jest taka, że w Rzymie wiał nieustannie silny wiatr i mieliśmy trudności z odpowiednim jej złożeniem, nie wspominając już o tym, że się bardzo szybko przetarła na zgięciach i zaczęła rwać. Na szczęście część turystyczna Rzymu jest niewielka, wszędzie są wskazówki jak dotrzeć do największych zabytków miasta, dlatego po 4 dniach szwendania się potrafiliśmy z P. wrócić do hotelu bez mapy.
Przygotujcie się na ogromną liczbę motorynek, którymi jeżdżą Rzymianie. Widok eleganckiej kobiety w garsonce i szpilkach, jadącej rano do pracy na skuterze jest czymś zupełnie normalnym. Spod kasku wystaje telefon komórkowy, aby kierowca mógł swobodnie rozmawiać. 
Kolejną ważną sprawą jest przechodzenie przez pasy. Od razu widać, kto jest nowy w mieście - ludzie stoją dosłownie uwięzieni po jednej stronie ulicy, próbując dostać się na drugą. Problem w tym, że Włosi jakoś niespecjalnie przejmują się sygnalizacją świetlną - czerwone to rzeczywiście sugestia. Często jest tak, że nawet gdy zapala się zielone dla pieszych, sznur samochodów nawet nie zwalnia, wobec czego trzeba wejść im dosłownie pod maskę, aby przejść przez ulicę. Po dwóch dniach musieliśmy z P. przyjąć taką samą strategię, jak reszta mieszkańców. Po prostu przechodziliśmy przez jezdnię wtedy kiedy było nam wygodnie - zawsze na pasach, ale traktując światła jako sugestię typu "Uważaj, bo może coś jechać !". Byliśmy za to świadkiem jak mężczyzna przeszedł przez ogromne czteropasmowe rondo, nie zwracając sobie głowy pasami. Po prostu wszedł na jezdnię tam, gdzie mu było najwygodniej i przeszedł przez pasy ruchu, pędzące samochody, trawnik i kolejną porcję samochodów. Co było w tym wszystkim jeszcze bardziej zaskakujące ? Że nikt, absolutnie nikt, na niego nie zatrąbił. Widać, jest to tam rutyną.
To co na pewno przykuwa uwagę, to pozostałości z czasów starożytnych, które możemy spotkać na każdym kroku. Zwykły park, a w nim antyczna fontanna. Kawałki kolumn powalonych w środku miasta, niczym niezabezpieczonych, po prostu leżących sobie na środku skrzyżowania, tak, że ludzie używają ich jako ławek. Fragmenty gzymsów, płaskorzeźb ze starożytnych budynków tkwiące w murach, tak jakby walały się po ulicach, a ludzie po prostu użyli ich jako cegieł. Miasto, które jest przesiąknięte historią, oprócz największych zabytków, nie zawraca sobie głowy walającymi się fragmentami budowli. Powalony posąg gdzieś w zaułku ? To nic takiego, bezdomni używają go jako wieszaka i też jest dobrze.
Kolejną sprawą są wszechobecne jaszczurki, latające po mieście zielone papugi i bezpańskie koty. Te trzy gatunki są wszędzie, nie sposób ich przeoczyć, a ruiny i gruzy, którymi Rzym jest naznaczony, stały się ich królestwem. Tak jak jaszczury i kocury nie robiły na nas aż tak ogromnego wrażenia (chociaż liczba kotów szwendających się po całym mieście jest zastraszająca !), tak papugami byliśmy zauroczeni. Nie przypuszczaliśmy, że Rzym jest tak egzotycznym miejscem - palmy i papugi ? Brakowało nam tam tylko tego ciepłego Morza Śródziemnego (które jest bardzo blisko, ale rzymskie plaże nie powalają czystością).
 Od razu zaznaczamy, że i koty Rzymianom wcale nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie, bo często można się było natknąć na zostawiony suchy pokarm, który ludzie wysypywali na murki.
To, co jest cudowne w tym mieście, to zdecydowanie roślinność, tak inna od tej, którą znamy. Drzewa oleandrów zakrywały ulice, a palmy wyrastały ponad budynki.
To co nas raziło w Rzymie zawrę w oddzielnym poście, bo absurdów było naprawdę wiele i większość z nich była tak rażąca, że szybko doszliśmy do wniosku, iż takie rzeczy nie przeszłyby w Europie Północnej i Środkowej. Jednak jesteśmy bardziej uporządkowanym społeczeństwem. Zamierzam też poświęcić wpis na wspaniałe zabytki, wpis typowo kulinarny, post z radami, małymi cudami, a wszystko to okraszone zabawnymi anegdotami.

Renato Carosone "Tu Vuò Fa' L'Americano"


Paulina.

sobota, 15 sierpnia 2015

WE'RE MARRIED !!!

Cześć i czołem ! Jest nowy post, a to oznacza koniec przerwy na blogu. Wróciłam - wszystko pozałatwiałam, zaobrączkowałam się, wyjechałam na wakacje i na spokojnie ogarnęłam całe to szaleństwo, które mi towarzyszyło przez ostatnie tygodnie. Dziś wpis mało kulinarny, a troszeczkę odświętny. Ponieważ we wcześniejszych komentarzach była prośba o małą ślubną relację, pod spodem trochę zdjęć z przygotowań i weselnych wariacji. A już od następnego postu zacznę cykle wpisów związanych z Rzymem - będzie ich masa, bo też dużo się działo podczas tej naszej wycieczki. Zamierzam oczywiście zawrzeć w nich trochę kulinariów, ale będą też porady dla turystów, rzymskie absurdy i kulturalne ciekawostki. 
Naklejamy etykiety na domowe wino, robione z owoców z ogródka rodziców P. Mieliśmy trzy rodzaje czerwonego i jedno białe. 
Domowa żubrówka i miętówka ? Do żubrówki włożyliśmy po jednym źdźble trawy żubrowej, a do miętówki na sam koniec po gałązce świeżej mięty. Przewiązaliśmy butelki białym sznurkiem i poszło na wiejski stół :)
Pakowanie prezencików dla gości zajęło nam niewiele czasu. Ja, P. i jego brat K. (i jednocześnie świadek) założyliśmy fabrykę. K. wkładał migdały do torebek, P. przeciągał wstążeczkę przez torebkę, a ja wiązałam kokardkę. Wszystko szło sprawnie, do momentu aż K. nie wpadł na pomysł, że założy związki zawodowe i dopóki co szósty migdał nie trafi mu do budzi, będzie strajkował... P. szybko podłapał pomysł i nie czekając na rezultat porozumienia związków z dyrektorem generalnym, wpakował sobie do buzi garść migdałów w lukrze... Taka to jest właśnie praca z łasuchami.


Robienie maślanych ciasteczek w toku - schłodzone ciasto, zawinięte w wałki pokroiłam na plasterki, upiekłam, a na koniec polukrowałam na biało i fioletowo i posypałam świeżą lawendą. Poszło na candy bar.

Cukierki na bramę.
Przygotowania do błogosławieństwa rodziców.
Bukiet odebrał narzeczony i uroczyście wręczył na błogosławieństwie. Frezje, eustoma i gdzieniegdzie różyczka.
Follow me to...
Paulina.