Rok 2015 był na pewno obfitujący w wydarzenia, które na zawsze zamieniły moje życie. Ale też przez te 12 miesięcy nawiązałam mnóstwo znajomości - blogowych, jak i tych poza blogosferą i zmieniłam trochę kierunek, w którym podążam kulinarnie. Cały czas się dokształcając i szukając nowych inspiracji, spotykałam się z produktami nowymi, intrygującymi, a także doceniłam na nowo te, które tak dobrze już znałam. Dziś więc post trochę podsumowujący, gdyż chciałabym się skupić na tych rzeczach, bez których ten rok nie miałby takiego uroku :}
1. Absolutnym numerem jeden jest SPIRULINA. Odkryta dużo wcześniej, ale dopiero na jesieni stałam się jej zagorzałą fanką. Ponieważ z pewnych przyczyn zdrowotnych nie mogłam patrzeć na mięso, a większość produktów byłam zmuszona omijać szerokim łukiem, aby nie nabawić się anemii, musiałam szukać pełnowartościowych źródeł białka i żelaza. I to właśnie dał mi koktajl, w którym była spirulina. Kiedy wiedziałam już, że jestem od tego koktajlu uzależniona, a każdy łyk był jak zbawienie, postanowiłam nie dręczyć więcej obsługi znanej w Białymstoku wegańskiej restauracji i zakupiłam na stronie internetowej własny zapas tego cuda.
KOKTAJL ZE SPIRULINĄ:
2 banany
1 pomarańcza
1 płaska łyżeczka cynamonu
1 płaska łyżeczka sproszkowanej spiruliny
2. Nasiona CHIA są czymś fenomenalnym ! Na początku masowo robiłam z nich puddingi, teraz dodaję je niemal do wszystkiego - ostatnio nawet do marchewkowych bajaderek - zamiast jajka. Placki z tymi nasionami stały się moim ulubionym weekendowym śniadaniem, a wczoraj przyszedł mi do głowy szalony pomysł wykorzystania ich w zapiekance owocowej. Mój P. oczywiście patrzył sceptycznie na te podobne do maku nasionka, ale jakby nie patrzeć, skończyło się to tak jak zwykle - ględzenie, a potem dzikie jedzenie.
3. Olej KOKOSOWY stał się dla mnie jednym z najważniejszych produktów. Jeden duży słoik stoi w kuchni i jest oczywiście używany do gotowania, smażę zwłaszcza na nim placki, albo dodaję do deserów. Chociaż nie powiem, curry, które ostatnio robiłam, też zyskało na smaku, gdy na początku podsmażyłam na nim warzywa.
Natomiast drugi wielgachny słoik stoi w łazience i jest używany jako kosmetyk. Z moimi uczuleniami i alergiami, które ostatnio bardzo się nasiliły, zrezygnowałam z wszelkich kosmetyków do twarzy i codziennie wieczorem wcieram olej w skórę pod oczami - w ten sposób poprawiam krążenie i nie mam takich sińców. A po kąpieli obowiązkowo stosuję go jako balsamu do ciała. Osoby, które boją się rozstępów, powinny pomyśleć o używaniu tego oleju !
4. Nie mogę ostatnio obejść się bez lizaków z SYROPU KLONOWEGO. To taka moja słabostka, którą staram się ograniczyć, choć na pewno są zdrowsze od lizaków kupowanych w sklepie. Na razie mam zapas, który kupiłam, ale poważnie zastanawiam się, czy by nie spróbować samej zrobić taki smakołyk :}
5. SYROP Z POKRZYWY dostałam w prezencie i od razu powiem, że smakowo mi odpowiada, pomimo, że zostałam ostrzeżona, iż smak ma ohydny. Mi on przypomina po prostu zieloną herbatę. Jakby nie patrzeć, dla kogoś takiego jak ja, włażącego z przeziębienia w przeziębienie, taki syrop jest w sam raz. Używam go naprzemiennie z SYROPEM Z CZARNEGO BZU.
6. Jeśli chodzi o książkę poświęconą tematyce kulinarnej, najbardziej w tym roku ucieszyłam się chyba z wyłowionej na wyprzedaży w Outlecie Empiku "Jamie's Great Britain" - w oryginale! Oczywiście ten kto mnie zna, wie że uwielbiam oglądać Jamie'go Oliver'a głównie dla niego samego - słuchanie jego seplenienia jest jak muzyka dla moich uszu. Poza tym jest tak swobodny i zabawny, że jego programy to sama przyjemność. Nie dość, że sam outlet na wstępie obniżył cenę o 30%, to jeszcze tego dnia była dodatkowa obniżka od przeceny - 40 %, co daje mi w sumie 70 % przeceny z ogromnej ceny wyjściowej - 130 zł. Byłam wniebowzięta. Nie wahałam się ani sekundy - program kiedyś oglądałam na Kuchnia +, ale książki na polskim rynku próżno było mi szukać - bo chyba nawet nie ma jej wydania w naszym języku. A wydana jest pięknie i mówi o regionalnych przepisach Wielkiej Brytanii. Jeśli kiedyś się na nią natkniecie (oczywiście po przecenie, bo jak dla mnie 130 zł to dużo za dużo, ale to chyba normalna cena jeśli chodzi o anglojęzyczną knigę), koniecznie musicie ją nabyć ! Jest piękna :}
A Wy na punkcie jakich produktów macie fioła ? Bez czego nie możecie żyć ?
Paulina.
Paulina.