Postanowiłam, jak rok temu, walentynkowy wpis poświęcić deserom. Dzień Zakochanych kojarzy mi się z cukierkowym klimatem, różem, czerwienią oraz tandetnymi pluszowymi serduszkami. Mimo, że z P. nie przepadamy za całym tym przesłodzonym entourage'em, lubimy jednak urządzać sobie wieczorki we dwoje, także w okolicach Walentynek robimy sobie małe rendez-vous. Dlatego, aby wpasować się w klimat tego "święta" proponuję "słodkie słodkości".
Tak jak rok temu, tak i teraz nie zabraknie czekolady.
CZERWONE JAK SERCE ZIARENKA GRANATU NA MLECZNOBIAŁEJ KOŁDERCE:
1 średniej wielkości granat
300ml śmietany 36%
150gr bez lub waniliowych wafelków
Granat przekroić na pół i wielką drewnianą łyżką bić go w zaokrąglony brzuszek. W ten sposób na deskę lub do miski wypadną nam ziarenka. Można jeszcze granat przekroić na ćwiartki i ziarenka wydłubywać widelcem. Ponieważ jest to jak najbardziej wersja dla leniwych, kupcie śmietanę 36%, bo dzięki temu nie będziecie musieli jej ubijać. Śmietanę zmieszać z pokruszonymi bezami lub wafelkami i tak oto powstały krem zmieszać z 2/3 ilości ziaren granatu. Ułożyć deser w miseczkach lub pucharkach, a po wierzchu posypać pozostałymi ziarenkami granatu. Można pożreć od razu lub wstawić do lodówki aby się schłodziło.
W oryginalnym przepisie do śmietany powinno się dodać bezy, jednak samemu robić się ich nie chce, a w sklepie są bardzo drogie, dlatego wpadłam na pomysł, że z waniliowymi wafelkami deser będzie równie dobry i zachowa chrupkie, słodkie drobinki umoczone w śmietanie.
BANANY NA CIEPŁO W BAJECZNYM MAŚLANYM SOSIE:
2 twarde banany
80g masła
szczypta kawy rozpuszczalnej
3 łyżki Amaretto lub likieru kawowego
Banany obrać ze skórki i przekroić wzdłuż na pół. Na patelni rozgrzać masło, a gdy się rozpuści dodać do niego kawę i porządnie wymieszać. Następnie ułożyć na patelni banany i smażyć na średnim ogniu około półtorej minuty. Następnie ostrożnie, tak aby owoce się nie rozpadły, przerzucić je na druga stronę i podlać Amaretto. Przykryć całość pokrywką i dusić minutę. Podawać ciepłe. Można polać sosem klonowym, sosem daktylowym lub płynnym miodem.
Miłym towarzyszem mogą okazać się lody lub łyżka schłodzonego mascarpone. Trzeba uważać też, aby nie dodać za dużo kawy, ponieważ deser będzie zbyt gorzki. Jeśli ktoś nie lubi kawy, może zamiast niej użyć na przykład cynamonu lub pokruszonej czekolady. Przepis, tak jak poprzedni jest mało wymagający i przeznaczony dla leniwych, bądź tych, którzy nie chcą tego dnia spędzić dużo czasu w kuchni (a wątpię, żeby chcieli ;) ).
Dobrym pomysłem na walentynkowy wieczór we dwoje będą również gruszki świętej Heleny, na które przepis można znaleźć w poprzednim wpisie:
Niektórzy lubią chodzić na ostatkowe tańce, niektórzy nie zawracają sobie w ogóle tym głowy. Cóż, zaliczamy się z P. raczej do tej drugiej grupy, ale wieczór w towarzystwie znajomych jest jak najbardziej mile widziany. Zdecydowałam się więc połączyć dobre towarzystwo z dobrym jedzeniem i tak oto wyszedł nam polsko-tajwańsko-francuski wieczorek kulinarny. Dodatkowym powodem do świętowania, jak powiedziała nam L., rodowita Tajwanka, było to, iż tego dnia obchodzony był u niej w kraju Sylwester.
Co do kulinarnego wieczorku, to pierogi ruskie godnie reprezentowały stronę polską, podsmażane tofu i puszysty omlet były przedstawicielem kuchni Tajwanu, a gruszki świętej Heleny oraz pleśniowe sery stały za kuchnią francuską.
Cóż, nie muszę chyba mówić, że lepienie pierogów było prawdziwą mordęgą, ale P. stał u mojego boku i zdjął, biedaczysko, to zadanie z moich barków. Gruszki z kolei były naprawdę niewdzięczne ! Ta czekolada lała mi się strumieniami po rękach, ale mimo trudów efekt końcowy był więcej niż zadowalający, a smak niebiański, dlatego postanowiłam im wybaczyć wcześniejsze stwarzanie mi problemów. Natomiast tofu i omletem zajęła się L., a ja, jak oczarowana, dyszałam jej na karku obserwując każdy jej ruch. Bo fascynowało mnie, jak przyrządzi tofu, które nawiasem mówiąc, było genialne. Może i dania kuchni tajwańskiej były proste, ale to dlatego, że niestety w Polsce ciężko znaleźć odpowiednie, tradycyjne składniki. Tofu było przyrządzone tak smakowicie, a jednocześnie nieskomplikowanie, że już postanowiłam wprowadzić to danie do mojej i P. kuchni.
PYSZNA PRZEKĄSKA Z TOFU:
1kg tofu
korzeń imbiru wielkości połowy kciuka
2 ząbki czosnku
garść szczypiorku
2 łyżki sosu sojowego (japońskiego)
1/3 szkl. wody
szczypta soli
dwie szczypty chili
płaska łyżeczka cukru
Tofu pokroić w kostkę. Imbiru nie obierać i pokroić w plasterki. Czosnek obrać i również pokroić w plasterki, a szczypior na półcentymetrowe kawałki.
Rozgrzać olej na patelni, wrzucić połowę ilości imbiru, czosnku oraz szczypioru i smażyć do momentu, aż nabiorą złotego koloru. Następnie dodać połowę ilości tofu i również smażyć do momentu, aż zbrązowieje. W momencie, gdy tofu nabierze intensywnego złotego koloru, podlać go sosem sojowym i 1/3 szklanką wody. Gdy zaabsorbuje cały płyn, doprawić chili, solą i cukrem. Podsmażać do momentu, aż przyprawy dobrze się połączą z tofu. I gotowe.
SAŁATKA DLA TĘSKNIĄCYCH ZA WIOSNĄ:
dwie główki sałaty masłowej
opakowanie kiełków brokułu
opakowanie kiełków rzodkiewki
1 mały fenkuł
1 cebulka czerwona
miks posiekanych ziół, w zależności od upodobań
Sałatę pokroić w paski, a fenkuł w drobne piórka - zużyć całość, od bulwy, po pędy kopru na górze. Zioła i cebulę posiekać. I tak wymieszać wszystko wraz z kiełkami, zalać oliwą, doprawić solą i skropić skondensowanym octem balsamicznym.
FANTASTYCZNE GRUSZKI ŚWIĘTEJ HELENY:
11 gruszek średniej wielkości
400g gorzkiej czekolady
200g śmietany kremówki
500g cukru
3 lub 4 l wody
skórka i sok z jednej cytryny
4 łyżki Amaretto
Gruszki obrać dzień wcześniej, ściąć im dupki, aby mogły ładnie stać w garnku. Ja musiałam robić ten deser na dwa garnki, ponieważ nie wszystko zmieściło mi się w jednym. Zagotować wodę z cukrem, skórka i sokiem z cytryny, a dopiero potem włożyć gruszki, na stojącą, aby ogonki im nie zmiękły. Jeśli robicie to też na dwa garnki, wtedy podzielcie po równo składniki na syrop do każdego garnka, czyli w jednym garnku będzie 1,5 lub 2l wody, 250g cukru oraz skórka i sok z połowy cytryny. Gruszki gotować 20 minut, a następnie zostawić je w syropie na 24h, najlepiej w lodówce, ale ja postawiłam garnki na chłodnym parapecie.
Następnego dnia rozpuścić czekoladę w kąpieli wodnej, a gdy rozpuszczą się wszystkie grudki, dodać śmietanę i Amaretto. Maczać w czekoladowym sosie wszystkie gruszki i wstawić je do lodówki. Najprawdopodobniej pozostanie wam sporo czekoladowego sosu, więc po godzinie wyjmijcie gruszki i zamoczcie je w sosie jeszcze raz, po czym wstawcie z powrotem do lodówki na kilka godzin.
Aby ozdobić dodatkowo deser, na ogonku każdej z gruszek można zawiązać kokardkę ze wstążeczki. I Voilà.
Czekolada z gorzkiej zamienia się w słodką, a barwę z ciemnej zmienia na dość jasną, co jest przyczyną wsiąkania w nią syropu z gruszek. Końcowy efekt jest jednak wyśmienity.
I jeszcze małe uwiecznienie z wieczorku:
Cóż, tłusty czwartek też już za nami, pozostały jedynie smaczne po nim wspomnienia:
Zamierzam dziś, wyjątkowo, poświęcić wpis tym, którzy mają ostatnio melancholijny nastrój. Zaczytana ostatnio w wiersze Baudelaire'a nie jestem skłonna do zabaw, a raczej wolę posiedzieć, poczytać i obejrzeć wartościowy film. Dlatego dziś mało o gotowaniu, więcej o przemijaniu i o spokojnym popołudniu pod kocem. Trochę ciszy, dzbanek herbaty, ciepło mruczącego kota przy boku wydają się być zbawienne w ostatnim czasie.
Skąd taki nastrój? Nieważne, ważne natomiast jest ukojenie, które możemy znaleźć w sztuce i domowym zaciszu. Dedykuję wszystkim tym, którzy poddają się ostatnio tej szarej pogodzie za oknem. Na początek Baudelaire i jego mroczna głębia ukojenia.
Salvador Dali
Opętanie
Baudelaire Charles
Puszcze leśne, jak katedr straszne wasze łona,
Wyjecie jak organy, a w serc waszych toni,
W tych przybytkach żałoby, gdzie łknie nie kona,
Echo waszych ponurych De Profundis dzwoni.
Nienawistneś mi, morze! Twych fal łoskot dziki
Odnajduję w mej duszy. Ten pełen goryczy
Śmiech zwyciężonych, łkania, bluźnierstwa i krzyki
Słyszę, gdy morze śmiechem swym bezbrzeżnym ryczy.
Jak bym cię kochał, Nocy! bez twych gwiazd miliona,
Bo ich światło to mowa stokroć powtórzona!
A próżni, mroku szuka moja dusza smutna!
Lecz, niestety, ciemności nawet są jak płótna,
Gdzie tysiączne postacie odtwarza me oko
Osób znikłych, lecz tkwiących w pamięci głęboko.
A skoro była mowa o zagrzebaniu się pod ciepłym kocykiem, należałoby postawić na stoliczku obok jakieś pyszności. Kiedy zimno na dworze, a śnieg skrzy srebrzyście, lubię piec na drożdżach. Jest coś niezwykłego w tym, jak szybko rosną, gdy tylko usadowimy je w cieple i damy odrobinę spokoju. Jest coś rozczulającego w sposobie, w jaki oddychają unosząc ciasto do góry. Tak więc proponuję pyszną karmelową chałkę, do której nie trzeba dodawać już nic, poza masełkiem na kromce i którą należy popijać gorącą herbatą.
KARMELOWA CHAŁKA: 1 kilogram mąki pszennej 1 szklanka cukru 1/2 szklanki śmietany kremówki (30%) 80 g świeżych drożdży 1/8 szklanki mleka 300 g masła 2 jajka 4 żółtka 1 łyżeczka soli Na rozgrzaną patelnię (z grubym dnem) wsypać cukier i dodać 4 łyżki wody - podgrzać. Poruszać patelnią, aż cukier się skarmelizuje, nie mieszać. Dodać połowę masła (150 g) i mieszać aż się roztopi. Zdjąć z ognia i dodawać powoli śmietankę, mieszając, aż powstanie gładka masa. Wystudzić. Pokruszyć drożdże do letniego mleka, przykryć i odstawić na 10 minut w ciepłe miejsce. Resztę masła (150 g) utrzeć z masą karmelową, dodać jajka, a potem żółtka i porządnie zmiksować. Dodać mąkę, sól i na koniec drożdże z mlekiem. Wyrabiać rękoma ciasto do momentu, aż będzie ładnie odchodzić od palców i miski. Pozostawić ciasto do wyrośnięcia w ciepłym miejscu na godzinę. Wyrośnięte ciasto podzielić na trzy części i z każdej robimy wałek o grubości 4-5 cm. Ułożyć wałki obok siebie, skleić ze sobą ich końce i zapleść z nich warkocz. Ułożyć na blasze lub w naczyniu żaroodpornym wysmarowanym masłem, odstawić do wyrośnięcia przez 15 minut, a następnie upiec w 160 °C przez 40 minut.
Chałka ma bardzo przyjemny i lekki posmak karmelu. Dobra zarówno na ciepło, jak i po ostygnięciu. Zaletą jest również to, że pozostaje świeża i miękka przez kilka dni, o ile zakryjemy ją torebka foliową, nie stwardnieje.
Zdzisław Beksiński
Pozostało jedynie owinąć się kocem i poddać się błogiej terapii. Kot Korek wiernie leży obok i cicho mruczy. Właściwie w pewnym momencie usnęłam i tak oto zostały zrobione te fotki, jak sobie z Korkiem ucinamy małą popołudniową drzemkę.
A na zakończenie Lykke Li, ostatnio moja największa terapeutka: "Tonight":
"Little Bit":
Paulina.
P.S. Now you can translate this blog. There's a new icon on the right side of the blog, you can find it on the labels ;)
Nie wiem jak u Was, ale u mnie rozzimowało się na całego. Gruba warstwa śniegu otuliła drzewa, samochody na parkingu, a biały kościół w pobliżu teraz wtapia się w tło. Wiatr smaga nagimi gałęziami drzew i rozbija o ściany bloku, hucząc niemiłosiernie. Cóż, nosa się nie chce wychylać, ale co poradzić, gdy trzeba... I gdy wreszcie wracamy z P. zmarznięci do domu, zrzucamy płaszcze, szaliki i ciężkie buciory, mamy tylko jeden cel - zjeść (zapewne P. śmiałby się teraz ze mnie, mówiąc, że to ja ciągle chodzę głodna i wołam na okrągło "Zgłodłam!", ale nie ukrywajmy, ten wysoki brunet też lubi dogadzać swemu brzuchowi i nigdy nie narzeka, jak mu coś podstawiam pod nosek). Tak więc jesteśmy w domu (nareszcie !), a kuperek zmarzł - i w tym momencie wkracza zupa, najlepiej taka, która będzie jednocześnie daniem pierwszym i drugim, i która będzie na pysznym rosołku, ale nie spowoduje, że po godzinie będziemy zaglądali do lodówki. Dlatego przedstawiam dziś dwa sycące przepisy na zupy - krzepiące nie tylko zmarznięte ciało i pusty żołądek, ale również radujące ducha. A dla zwolenników drugiego dania proponuję serbski eintopf, który jest dla mnie odpowiednikiem bigosu, z tą jednak zaletą, że robi się go znacznie szybciej. Z kolei dla fanów kuchni meksykańskiej polecam chili con carne - czyli po prostu smakowite piekło z warzywami i mięskiem.
ZBÓJNICKA ZUPA Z KUCHNI WĘGIERSKIEJ:
150g wędzonego boczku
100g kiełbasy
250g grzybów
50g mąki
1 posiekana cebula
200ml kwaśnej śmietany
5 szklanek bulionu mięsnego
2 liście laurowe
pieprz, sól, tymianek, mielona papryka (ilość według uznania)
Boczek pokroić w kostkę i podsmażyć w garnku, w którym będzie robiona zupa. Skwarki odcedzić, a na pozostałym oleju zeszklić cebulę. Następnie dodać grzyby z przyprawami i dusić przez kilka minut. Zalać wszystko bulionem, dodając jednocześnie liście laurowe, boczek oraz pokrojoną w plasterki kiełbasę. Gdy się zagotuje, zmniejszyć ogień i gotować przez 10 minut. Po tym czasie zagęścić zupę mieszaniną mąki i śmietany i ponownie zagotować.
Gotową zupę przelaną do miseczek można oprószyć mieloną słodką papryką lub papryczką chili. Można ją również przyozdobić kleksami śmietany. Bardzo sycąca !
Przepis zaczerpnięty z "Podróży kulinarnych. Kuchnia Węgierska".
ANGIELSKA ZUPA POROWO-ZIEMNIACZANA:
2 duże ziemniaki
2 średnie marchewki
1 duża cebula
1 łodyga selera naciowego
1 duży por
6 szklanek wody lub bulionu warzywnego
300ml śmietany
sól, pieprz
Tak naprawdę nie ma znaczenia, jak będą pokrojone warzywa. Oczywiście jeśli pokroicie je drobniej, szybciej się ugotują, jednak nie musicie tego robić zbyt starannie, ponieważ i tak ostatecznie wszystko zostanie zmiksowane.
Gdy już warzywa zostaną pokrojone, należy je gotować w bulionie przez około 20 minut. W wersji dla mniej zabieganych osób proponuję, aby przed gotowaniem podsmażyć najpierw na maśle cebulę, selera oraz pora, a dopiero potem dodać resztę warzyw, a po 3 minutach smażenia zalać je bulionem. Wersja dla bardziej zabieganych pomija proces smażenia, a skupia się jedynie na gotowaniu.
Gdy wszystkie warzywa zmiękną, należy zmiksować zupę na gładką masę, a dopiero potem doprawić ją solą i pieprzem oraz zalać śmietanką. Można ją jeszcze na minutę lub dwie postawić na małym ogniu.
Gotową zupę można podawać z grzankami lub kawałkami pora.
Przepis niezwykle prosty, jeden z tych, gdzie wszystko wrzucamy do garnka, gotujemy bez większej uwagi, a na koniec miksujemy.
SERBSKI EINTOPF:
Przepis, na którym się wzorowałam miał podany taką ilość składników, z której można było ugotować ogromny gar tego dania. Musiałam wszystko zmniejszyć przynajmniej o połowę, a i tak wyszedł spory garnek, w związku z tym obiad wyszedł na dwa dni. Poniżej podam jednak oryginalny przepis, gdyby ktoś chciał przygotować eintopf dla większej ilości członków rodziny ;)
1 biała kapusta
1kg wieprzowiny pokrojonej w kostkę
500g schabu z kością
4 pomidory
3 ziarna ziela angielskiego
2 liście laurowe
140g przecieru pomidorowego
4 warzywne kostki rosołowe
8 szklanek wody
2 duże cebule
garść suszonych grzybów
sól, pieprz
Kapustę pokroić w ćwiartki, a te poszatkować na paski. Cebulę pokroić w talarki. Do dużego garnka włożyć kapustę, cebulę, kostki rosołowe, wlać wodę i zagotować. Po kilku minutach gotowania dodać pomidory pokrojone w kostkę. Dodać mięsa - pokrojoną wieprzowinę i schab w całości, jednak po 10 minutach schab wyjąć i oddzielić mięso od kości, po czym wrzucić z powrotem do garnka. Dodać przecier pomidorowy, grzyby oraz przyprawy i gotować prze następne 2h, od czasu do czasu mieszając. Należy uważać, aby eintopf się nie przypalił, a gdyby wydawał się być za gęsty, można dolać trochę wody.
Nie jest to wersja dla zabieganych, ja czasami przyrządzam to danie w niedzielę, aby mieć gotowy obiad na poniedziałek i wtorek. Eintopf można podawać z ziemniakami lub po prostu z chlebem, tak czy siak, smakuje wyśmienicie.
Przepis z "Podróży kulinarnych. Kuchnia serbska".
MEKSYKAŃSKIE CHILI CON CARNE:
500g mielonej wołowiny
1 cebula posiekana
250g czerwonej fasoli
3 łyżki oleju
250g pomidorów (świeżych lub w zalewie)
2 ząbki czosnku
papryczka chili, posiekana (lub pół w zależności od tego jak bardzo ostre dania lubicie)
sól, pieprz
Mięso podsmażyć, a gdy będzie rumiane, dodać do niego cebulę, papryczkę chili i czosnek. Gdy cebula się zeszkli, dodać do mięsa pokrojone w kostkę pomidory oraz fasolę. Dusić pod przykryciem do momentu, aż sok pomidorowy wyparuje i powstanie z niego gęsty sos. Na koniec doprawić solą i pieprzem.
Można podawać z ziemniakami, chlebem lub ryżem. U nas zazwyczaj towarzyszy chili ryż, gdyż P. jest zagorzałym przeciwnikiem ziemniaków, Życzę wszystkim SMACZNEGO :P
Bardzo lubię zdrowe, domowe jedzenie, pewnie jak każdy z Was. Gdy potrzebuję czegoś, czego nie byłabym w stanie sama zrobić- wtedy, cóż, kupuję, bo nie bardzo mam inne wyjście. Ale od kiedy zaczęłam swoją przygodę z gotowaniem i pieczeniem, nie smakują mi już kupowane ciasta czy gotowe sosy w proszku. Zdecydowanie wolę do nich użyć świeżych warzyw i ziół, które wprost uwielbiam. Ziołowe herbatki zresztą - mięta, melisa, rumianek, bratek czy szałwia - to mój stały asortyment na "herbatkowej" półce. I to ziół właśnie zamierzam dziś bronić, a także medycyny naturalnej, którą zdecydowanie wolę stosować przy niegroźnych dolegliwościach zamiast farmaceutyków.
Ci, którzy zaglądają tu od czasu do czasu wiedzą, jakie mam zdanie na temat leczenia drogą naturalną. Często podkreślałam zbawienne działanie czosnku, rosołu itd. To samo dotyczy mięty, którą piję, gdy mam niestrawność. Gdy mam kłopoty z zaśnięciem lub jestem mocno zdenerwowana - najlepsza wydaje się być melisa. Z kolei rumianek działa przeciwbakteryjnie, dlatego nie tylko dobrze jest pić herbatki rumiankowe, ale również płukać sobie nimi gardło w razie infekcji. Bratek jest nieoceniony w przypadku zapalenia pęcherza, tak samo jak żurawina. Podobnych przykładów jest bez liku.
Półtora roku temu, gdy zaczynałam pisać pracę magisterską o organizacjach międzynarodowych, natknęłam się na rozporządzenie Unii Europejskiej, która chciała zakazać rozprowadzania na swoim terytorium leków medycyny naturalnej - nie chodzi tu o same zioła, ale ziołowe leki - syropy czy tabletki. I dzisiaj chciałabym poświęcić wpis właśnie temu rozporządzeniu, ponieważ zdaję sobie sprawę, iż wiele osób nie wie nawet, jakie ustawy są uchwalane pod naszym nosem, cichcem przemycane i nie ogłaszane forum publicznemu tylko po to, aby móc je podpisać bez większych komplikacji, a potem czerpać z nich niezły zysk.
Naprawdę uważam, iż w przypadku niestrawności, bezsenności, lekkiego przeziębienia znacznie lepiej zastosować coś, co będzie pochodzenia naturalnego, a co najważniejsze, nie będzie nam przynosiło żadnych skutków ubocznych i nie będzie nam obniżało odporności. Poza tym nie jest to przecież nic nowego - polska tradycja jest silnie związana z leczeniem naturalnym. Kto z nas nie je czosnku, nie pije herbaty z malinami i cytryną, mleka z miodem, gdy tylko zacznie kichać? Dawały to nam nasze mamy, a im dawały ich mamy. To tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie, ale - jak widać- komuś to przeszkadza. A przecież natura nie stworzyła tych produktów bez celu - kiedyś ludzie nie mieli aptek ani antybiotyków, a jednak jakoś sobie radzili.
Zainteresowanych namawiam do podpisania petycji przeciwko rozporządzeniu 1924/2006/WE. Znajdziecie ją na stronie, która ruszyła z inicjatywy Instytutu Obrony Zdrowia Naturalnego http://iozn.pl/petycja/petycja.html. Zachęcam również do przeczytania samego rozporządzenia : http://eur-lex.europa.eu/LexUriServ/LexUriServ.do?uri=OJ:L:2006:404:0009:0025:PL:PDF, Zdaję sobie sprawę z tego, że może być długie, jednak sama jego treść nasuwa jeszcze więcej wątpliwości co do słuszności wprowadzenia tego typu przepisów do naszego kraju.
Czy naprawdę wprowadzenie go w życie ma na celu - jak to jest napisane w preambule rozporządzenia- zapewnienie nam, "konsumentom wysokiego poziomu ochrony, dostarczenia konsumentom wiedzy niezbędnej do dokonania wyboru z pełną świadomością faktów, jak również stworzenia w branży spożywczej równych warunków konkurencji."? Czy ktoś z nas po zażyciu czosnku w kapsułkach miał jakieś działania niepożądane? Osobiście nigdy o nikim takim nie słyszałam. Co innego antybiotyki wyprodukowane w laboratorium - często przynoszą skutki uboczne. Więc o jakim typie ochrony jest mowa w tym artykule? Ochrony czyjej - konsumentów, czy tak naprawdę firm farmaceutycznych? I co właściwie oznacza w tym przypadku "stworzenie równych warunków konkurencji"? Być może to, że w Polsce i niektórych europejskich krajach lepiej sprzedają się leki pochodzenia naturalnego, niż leki sztuczne, co nie pozwala przynosić firmom farmaceutycznym takiego przychodu, jaki planowały wypuszczając swoje medykamenty na rynek.
Dalej zawarte jest następujące stwierdzenie: "Dyrektywa 2000/13/WE co do zasady zakazuje posługiwania się informacjami, które wprowadzałyby nabywcę w błąd lub przypisywałyby żywności właściwości lecznicze." - czy te wartości lecznicze nie są aby znane od wieków? I nagle stały się wątpliwe? Następnie: "Ponieważ cel niniejszego rozporządzenia, mianowicie zapewnienie skutecznego funkcjonowania rynku wewnętrznego w odniesieniu do oświadczeń żywieniowych i zdrowotnych przy jednoczesnym zapewnieniu wysokiego poziomu ochrony konsumentów, nie może zostać osiągnięty w sposób wystarczający przez Państwa Członkowskie i można go w związku z tym lepiej osiągnąć na poziomie Wspólnoty, Wspólnota może podjąć działania zgodnie z zasadą pomocniczości, określoną w art. 5 Traktatu. Zgodnie z zasadą proporcjonalności, określoną w tym artykule, niniejsze rozporządzenie nie wykracza poza to, co jest konieczne do osiągnięcia tego celu." - a to oznacza, że Polska nie ma nic do gadania, tylko musi pokornie skłonić głowę i pozwolić sobą rządzić. Jest to kolejny przykład na to, jak niewiele mamy do powiedzenia we własnym państwie i jak ktoś odgórnie kontroluje w nim sytuację, nie patrząc zupełnie na panujące w nim realia.
Dziś chcą zakazać rozprowadzania naturalnych leków, a już jutro zaczną zakazywać uprawy żywności na działkach i w przydomowych ogródkach, bo, o ile się orientuję, takie rozporządzenie również czeka w kolejce na rychłe wprowadzenie go w życie. Więc co będziemy mogli mieć w naszym ogródku? Oprócz trawy i zielska pewnie niewiele, choć kto wie, czy i tego po jakimś czasie nie zabronią? Dlatego proszę wszystkich, aby walczyli o własne prawo do informacji o innych możliwych metodach leczniczych, które to prawo jest jednym z podstawowych praw pacjenta, a które przez to rozporządzenie jest nam odbierane i nie pozostawia żadnego wyboru co do stosowania mniej inwazyjnych leków. Niech sobie będą leki w aptekach, zioła przecież wszystkiego nie wyleczą, ale nikomu nie wolno odbierać prawa do sposobu dochodzenia do zdrowia oraz prawa do informacji o planowanych zmianach.
A oto kilka ziołowo-leczniczych przepisów. Odsyłam jednocześnie do przepisów, które już się na tym blogu pojawiły, a które mają działanie lecznicze i są bardzo zdrowe:
ŁOSOŚ W MARYNACIE ZIOŁOWEJ:
(przepis na 2 porcje)
2 dzwonki łososia
pęczek świeżej mięty
garść świeżej melisy
garść płatków migdałowych
połówka cytryna
oliwa
sól, pieprz
100g ryżu
Łososia zamarynować dzień wcześniej w plastikowym pojemniku. Posiekać miętę z melisą i obtoczyć nimi rybę. Do pojemnika dodać migdały, wycisnąć sok z połówki cytryny, wyciśnięty owoc również włożyć do opakowania. Zamknąć pojemnik, wstrząsnąć go kilka razy i włożyć na noc do lodówki.
Następnego dnia "obskrobać" łososia z marynaty i podsmażyć na złoto na oliwie. W międzyczasie ugotować ryż, a gdy będzie gotowy, odcedzić go i wymieszać go z marynatą z łososia. Uformować na talerzu z połowy ryżu kulę, położyć na niej usmażonego łososia i przyozdobić plasterkiem cytryny. Można doprawić sola i pieprzem.
ZUPA ZIOŁOWA:
makaron tagliatelle
1 lub 2 marchewki
1 mała pietruszka
kurczak (wykorzystajcie takie kawałki, jakie chcecie, mięso będzie potrzebne po to, aby zrobić na nim bulion, a następnie oskubać i wrzucić do zupy)
1 cebula - pokrojona w piórka lub w kostkę
1 mała cebula, nieobrana, tylko wrzucona cała do garnka, dla koloru
garść świeżego lubczyku
świeża pietruszka - według uznania
świeże oregano - według uznania
opcjonalnie można dodać świeżego tymianku i czosnek
sól
pieprz
Najpierw ugotować bulion. Zawsze gotuję zupy w małym garnku mniej więcej półtoralitrowym, tak w sam raz na dwa obiady dla dwóch osób. Gdy mięso będzie podgotowane, wyjąć je i wrzucić do garna dwie cebule, marchewkę i pietruszkę. Gotować na małym ogniu. W tym czasie oddzielić mięso od kości i wrzucić je z powrotem do garnka. Posiekać zioła i dodać je na sam koniec, gdy warzywa już zmiękną. Doprawić solą i pieprzem.
Wyjdzie z tego bardzo ziołowy i aromatyczny rosół. Ważne jest, aby zioła były świeże, nadadzą zupie nie tylko pięknego koloru, ale również cudowny zapach. Pamiętajcie, aby zioła dodawać na sam koniec, aby nie straciły swoich wszystkich właściwości. Zazwyczaj robię w ten sposób, że odstawiam zupę z gazu i dopiero wtedy dodaję przyprawy, mieszam dokładnie i nalewam na talerz.
Do tego przepisu możecie dodać jeszcze kolendrę, pietruszkę, miętę, melisę, tymianek, czy inne ulubione świeże zioła. Pesto możecie zamknąć w słoiczkach i przechowywać w lodówce kilka tygodni. Jest mocno ziołowe, dość specyficzne i bajeczne jako dodatek do makaronów. Używam go czasami również do kanapek - wtedy robię mniej płynne pesto. W połączeniu w moccarellą i pomidorami jest wyśmienite, ale i sprawdza się świetnie w towarzystwie wędzonego boczku, czy szynki z camembertem lub zwykłym żółtym serem na wierzchu. Palce lizać.
Ile razy w życiu borykamy się z podobną sytuacją? Jakby na to nie patrzeć, ciągle znajdujemy się na rozstaju dróg, jednak jeśli chodzi o mniejsze wybory, w ogóle tego nie zauważamy. Nie zdajemy sobie sprawy, że czasami, nawet najdrobniejszy szczegół, który wpływa na naszą decyzję, ma ogromne znaczenie. Każdy krok, każda myśl prowadzą nas do zmiany w naszym życiu. Nie zastanawiając się zazwyczaj wybieramy to, co będzie oznaczało krótszą, mniej bolesną drogę. Dopiero po jakimś czasie docierają do nas konsekwencje własnych wyborów. Gdybyśmy w przeszłości podjęli inną decyzję, nasze życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej, nie zawsze oznaczałoby to, że "lepiej", jednak po prostu inaczej, włączając w to miejsce zamieszkanie, partnera u naszego boku, karierę, a co za tym idzie, wpłynęłoby znacznie na nasze "szczęście". Po ponad sześciu latach od zdecydowania, gdzie ostatecznie pójdę na studia, pojęłam jak bardzo różniłoby się moje życie, gdybym jednak ostatecznie wybrała Warszawę, będącą w tamtym czasie w pojedynku z Białymstokiem. Moje życie przyjęłoby zupełnie inny scenariusz, tak diametralnie różny od tego, który ostatecznie wszedł w życie te sześć lat temu.
"The Choice" Xiao Ping
Po pierwsze, ja i P. nie bylibyśmy razem, a w tej chwili nie wyobrażam sobie nikogo innego u mojego boku. Nie poznałabym tylu fantastycznych ludzi, z którymi utrzymuję kontakt, mimo, iż nie spotykamy się już na zajęciach na wydziale filologii. Gdyby nie D., być może nigdy nie uwierzyłabym do końca w to, że w życiu można osiągnąć wszystko, jeśli tylko się tego chce i ma się wystarczająco samozaparcia, aby do tego dążyć mimo wszystko. Kto wie, czy bym w ogóle nauczyła się gotować i to polubiła? Zaczęłam to robić, od kiedy zamieszkałam z P. i słowa jego aprobaty dla każdego posiłku (a bądźmy szczerzy, jak wiadomo nie od razu Rzym zbudowano, tak i moje dania były na początku raczej mało jadalne) spowodowały, iż w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl - "chyba to polubię, może nawet będę to robiła częściej". Jak bardzo inną byłabym wersją samej siebie, gdybym podjęła tylko jedną, jedyną decyzję i wybrała tę drugą drogę?
I tak jak w wierszu R. Frosta, mimo że wybrałam inne miasto, mam ciągle nadzieję, że powrócę na tamtą drogę prędzej czy później i przeprowadzę się do stolicy - przecież od zawsze tego chciałam. Problem w tym, że gdy zajdzie się już za daleko, ciężko się zawrócić i zacząć wszystko od początku. Kto jednak powiedział, że to niemożliwe? Możliwe, tylko trudne do wykonania. Czym jest życie, jeśli nie ciągłą walką oraz ciągłym zmuszaniem nas do dokonywania wyboru? Dla tych, których interesuje podobna tematyka zachęcam do obejrzenia filmu "Mr. Nobody", o człowieku i trzech różnych scenariuszach jego życia, zależnych od dokonywanych przez niego wyborów - poczynając od dzieciństwa.
Na zakończenie coś bardziej przyziemnego - gotowanie. Często zapewne stoicie przed wyborem, jakże trywialnym, "co na obiad"? Cóż, niby mało znaczący wybór, jednak powraca cyklicznie, bo niemalże codziennie. Osobiście, gdy muszę dokonać selekcji między jednym daniem a drugim, kieruję się zazwyczaj upodobaniami żywieniowymi P. Pomidory i mięso brzmi niezwykle kusząco, jednak rybka też jest niczego sobie, a łakome brzuszysko lubi trochę poeksperymentować i łase jest na nowości. Hm... Tough one.
ZAPIEKANKA Z KIEŁBASY I POMIDORÓW:
2 większe opakowania pomidorków cherry
2 gałązki rozmarynu
2 gałązki tymianku
2 listki laurowe
łyżka suszonego oregano - lub 2 gałązki świeżego
kiełbaski - takie, które nadają się do pieczenia lub na grilla
oliwa
ocet balsamiczny
sól, pieprz
Pomidorki przekroić na połówki (lub jeśli wolicie, możecie wrzucić całe) i wrzucić do dość głębokiej brytfanki. Dorzućcie kiełbasę - jeśli wybraliście małe kiełbaski, nie musicie nic z nimi robić, jeśli natomiast wybraliście dużą kiełbasę, tak jak ja, pokrójcie ją na małe 3-centymetrowe kawałki. Dodać zioła, skropić oliwą i octem balsamicznym, plus przyprawy - i wszystko wymieszać. Jeśli chodzi o oliwę i ocet - dodawajcie tego tyle ile uważacie, pamiętajcie jednak, że kiełbaski puszczą trochę tłuszczu. Osobiście polałam wszystko łyżką oliwy i dwoma lub nawet trzema łyżkami octu. Do tego dania lepiej użyć zwykłego octu balsamicznego, a nie jego koncentratu, ponieważ ocet i tak się zredukuje tworząc słodkawy sos.
Wkładamy brytfankę do nagrzanego do 190°C piekarnika i pieczemy pół godziny. Po tym czasie możemy wyjąć brytfankę, wszystko porządnie wymieszać - tak aby kiełbaski, a przynajmniej ich część obróciła się na drugą stronę - i pieczemy jeszcze od 15 do 30 minut.
Bardzo prosty przepis, który nie wymaga większej uwagi, ani wielu przygotowań. Wystarczy, że wszystko porządnie wymieszamy, a piekarnik zrobi za nas resztę. Dobrym dodatkiem są ziemniaki, ryż lub po prostu pieczywo. Możecie też zrobić do tego sałatę z octem balsamicznym lub sosem vinaigre. Przepis zaciągnięty (lekko zmodyfikowany, jeśli chodzi o proporcje składników) z programu "Jamie w domu" Jamiego Olivera.
MORSZCZUK NA SZYBKO:
(Przepis na dwie porcje)
2 filety z morszczuka (polecam kupować w sklepie z robaczkiem w tle - za 6 filetów 11zł), może to być równie dobrze każda inna ryba
pęczek świeżej kolendry - posiekanej
pęczek świeżej melisy - posiekanej
2 garści roszponki
ryż lub błyskawiczne płatki ryżowe (ryż - 1 torebka, płatki ryżowe - pół opakowania)
czarne oliwki greckie (polecam kupować te z sieci sklepów, które urządzają tygodnia kuchni zagranicznych)
pół czerwonej cebuli, pokrojonej w piórka
dwa plasterki limonki lub cytryny
Filety z morszczuka podsmażyć na patelni. Na talerzu ułożyć wymieszane ze sobą : kolendrę, melisę i roszponkę. Gdy ryba się usmaży, każdy z filetów pokroić na trzy lub dwie części, a na pozostałej na patelni oliwie podsmażyć króciutko cebulkę z oliwkami. Zalać wrzątkiem błyskawiczne płatki ryżowe, odcedzić je i ułożyć na ziołach. Na płatki położyć rybę oraz cebulkę z całymi oliwkami. Wszystko to oprószyć solą, pieprzem i polać sokiem z limonki. Czas robienia - 15 minut. Bardzo szybki obiad dla tych, którzy czują awersję do spędzania czasu w kuchni. Właściwie ten przepis to szalony pomysł mój i P. Tego dnia nie chciało się nam nic robić, ale chcieliśmy zjeść coś dobrego i ładnie wyglądającego. No i tak powstał "Morszczuk na szybko". Polecam również książkę Jack'a Kerouac'a "W drodze" (na którą jest ostatnio znowu moda), o której powiedziałabym , że jest o ciągłym poszukiwaniu siebie, życia, które chciałoby się wieść, a które się wiedzie. Jednocześnie, to co mnie chyba najbardziej pociąga w tego typu literaturze, jest precyzyjne ukazanie ówczesnego świata, końca lat 40-tych XX wieku w Ameryce. Tego z czym borykał się wtedy cały kraj, jak i z czym borykali się pojedynczy ludzie. Od lat byłam zafascynowana Ameryką lat powojennych, poczynając od końca lat 40-tych właśnie, kończąc na latach 70-tych. I mimo, iż ciężko połapać się w ogromnej ilości nazwisk wprowadzanych od samego początku przez autora, klimat oraz język, którym się posługuje Kerouac, sprawiają, iż mam ochotę "zwinąć" komuś auto i ruszyć w drogę. Na wariata, prawie bez grosza, ale za to z głową przepełniona ideałami oraz wizjami rozciągającej się przede mną świetlanej przyszłości.
A na zakończenie trochę muzyki, nie z czasów Kerouac'a niestety, jednak coś z naszych czasów: