Podróże kształcą - na przykład w momencie, gdy Pan w przechowalni bagażu udaje po raz drugi, że się pomylił przy wydawaniu reszty. Podróże dostarczają wiele rozrywki - na przykład wtedy, gdy okazuje się, że w Czechach oprócz biletów, sprzedają też miejscówki i gdy zamiast tego pierwszego kupujesz drugie, a konduktor krzywi się sprawdzając twój "bilet". I wreszcie podróże zaskakują- na przykład wtedy, gdy będąc przy Hradczanach słyszymy "P.! Cześć!" i okazuje się, że brat cioteczny P., z którym udaje nam się w Polsce spotkać raz do roku, wymachuje ręką w naszym kierunku, a potem spędzamy razem dzień włócząc się po Pradze.
Torba zarzucona na ramię, aparat ściskany w jednej dłoni, mapa w drugiej i te wielkie jak spodki oczy - oto wygląd każdego przeciętnego turysty. Co kilka kroków przystanek i gorączkowe przeszukiwanie mapy. Widać go z daleka wśród mas spieszących się ludzi.
Zwyczajna wąska uliczka, po bokach szare nudne kamienice, aż tu nagle wyłania się kolorowe piękno w postaci Synagogi. |
Recepcjonistka w hotelu pyta:
- Skąd jesteście?
- Z Polski. - odpowiadamy chórem. Tylko jedna L. odpowiada, że z Taiwanu.
-
Aa... - recepcjonistka kiwa w zrozumieniu głową, po czym uśmiecha się
wstydliwie i mówi. - Dzień dobry, witajcie. Od tej pory, kiedy tylko nas
widzi, stara się mówić po polsku. Łamie ten język, oj łamie, ale
urzekają nas jej starania.
Hotel bajeczny, bo mieści się w starej
secesyjnej kamienicy, która (mam wrażenie) nie zmieniła się nic a nic od
1905 roku, kiedy została zbudowana. Olbrzymie drewniane schody, opadające
łukiem ku podłodze oraz kwiatowe freski na ścianach urzekają nas bardzo. W środku, jak w labiryncie, do przechodzenia korytarzami
przydałaby się mapka. Dziwimy się, bo jak to możliwe, żeby taka smukła
kamienica wciśnięta między inne, wewnątrz jest olbrzymia i kryje w sobie
wiele tajemnych zakamarków i korytarzyków?
Rano schodzimy na śniadanie, a na półpiętrze mnóstwo ludzi - wycieczka. Przewodnik opowiada im po polsku:
- Świetnie zachowany hotel z czasów Secesji. Zwróćcie uwagę na... O, uwaga, idą goście, proszę ich przepuścić.
Wszyscy
więc ściskają się jeszcze bardziej, mówiąc do nas "Good morning" i
bąkając nieśmiałe "I'm sorry". Uśmiechamy się, uśmiechamy i brniemy
dzielnie w dół, na pierwsze piętro, gdzie znajduje się stołówka. Po
wydostaniu się z gąszczu ludzi przewodnik uśmiecha się do nas i mówi:
"Have a nice trip", na co odpowiadamy:
Kończy się na tym, że po prostu włóczymy się po mieście. Mapa bezpiecznie spoczywa w kieszeni kurtki, a my zaplatamy nogami i brniemy przez tłum do przodu. Bo rzeczywiście ludzi jest sporo i wszyscy idą w jedną stronę - jakiś koncert jest niedaleko, czy jak? Ale z każdym kolejnym dniem dochodzimy do wniosku, że w Pradze właśnie tak jest, gdzie nie spojrzysz - tłumy ludzi. Jesteśmy więc niemile zaskoczeni, gdy na Moście Karola posuwamy się żółwim tempem. Przepychanki, uczucie klaustrofobii i niechęć uderzają w nas falami i pragniemy jedynie jak najszybciej się stamtąd wydostać. Tak, to miasto ma jeden spory minus - niezliczone rzesze turystów.
Hm... Takie "urocze" obrazki można było obserwować z okien wielu restauracji. Mimo, że jestem mięsożercą, jak dla mnie "creepy" widok |
Jest zimno, nieustannie kropi deszcz. Odkrywamy, że jesteśmy nieludzko głodni. Wchodzimy do pierwszej lepszej restauracji i siadamy przy wolnym stoliku, tuż przy oknie. Nie skupiam się na otoczeniu, tylko na podanej mi karcie, dochodząc ostatecznie do wniosku, że miałabym ochotę na wszystko. Wybieramy więc takie dania, które porządnie nas nasyca, zamawiamy dodatkowo herbatę i z długim westchnieniem zapadamy w fotelach.
Gdy już trochę się rozgrzewam, zaczynam przytomnieć i rozglądam się po pomieszczeniu. Ładne - ciemne drewniane meble i przyćmione światło małych lamp - przytulnie. W końcu odwracam głowę w kierunku okna i moje oczy spoczywają na ogromnym rożnie, z obracająca się na nim świnką. Powstrzymując odruch wymiotny (mój wewnętrzny mięsożerca na tę chwilę jakoś przycichł) wpadam w błędne koło, obserwując, jak w transie, obracające się zwierzę. Szturcham P., pokazując mu ten upiorny widok, ale jemu wydaje się on zupełnie obojętny.
Gdy już trochę się rozgrzewam, zaczynam przytomnieć i rozglądam się po pomieszczeniu. Ładne - ciemne drewniane meble i przyćmione światło małych lamp - przytulnie. W końcu odwracam głowę w kierunku okna i moje oczy spoczywają na ogromnym rożnie, z obracająca się na nim świnką. Powstrzymując odruch wymiotny (mój wewnętrzny mięsożerca na tę chwilę jakoś przycichł) wpadam w błędne koło, obserwując, jak w transie, obracające się zwierzę. Szturcham P., pokazując mu ten upiorny widok, ale jemu wydaje się on zupełnie obojętny.
Patrzę na L. i jej wzrok mówi mi, że czuje to samo co ja. Obie patrzymy nieprzytomnie na P., na co on się obrusza:
-W domu byś nawet nie pisnęła nad wieprzowiną.
- Pewnie, bo miałabym ją bez głowy i nóg na talerzu.
- Nie widzę różnicy. - P. odpowiada, zamykając mi w ten sposób usta.
Głodny? Na co czekasz? |
Gdy przy Hradczanach spotykamy brata ciotecznego P., spędzamy z nim i jego dziewczyną cały dzień. To właśnie dzięki nim możemy się trochę powłóczyć po drugim brzegu Wełtawy, którym byśmy pewnie nie zawracali sobie głowy po zwiedzeniu zamku. A tak, odpuszczamy sobie królewskie pokoje i zamieniamy je na rzecz bajecznych ogrodów, w których przechadzają się pawie i cudownie kwitną magnolie. Za ogrodami wyrasta ogromna kamienna ściana, która wygląda trochę jak miejsce, gdzie rozzłoszczony król mógł wieszać na pal głowy swoich przeciwników. Zostajemy tam dłuższy czas, wykręcając szyje pod dziwnym kątem i doszukując się tych 52-u dwóch głów, których rzekomo w tej ścianie można się dopatrzeć. Chodzimy więc z P. i mozolnie liczymy, głowa za głową. Odkrywamy nawet głowę kota, plus 30-i ludzkich.
Strażnik ogrodu - nie ruszał się z miejsca, tylko stał i obserwował. |
Podobno na tej ścianie można się doliczyć 52-ch głów. Znaleźliśmy z P. około 30-tu. |
To co mnie zachwyca, to urocze wystawy sklepowe. Mało kiedy mijamy sklep, który by się nie wyróżniał jakimiś ciekawymi dekoracjami. Najbardziej zachwyca mnie sklep z pacynkami, gdzie przy wystawie, w ścianie, powieszono małe drewniane okienka, w których rozgrywają się krótkie scenki. Gdy wrzucimy pieniążka, wszystko ożywa. I tak Pan wręcza kwiaty Pani lub Pan kopie w tyłek drugiego Pana.
Sklep z pacynkami tuż przy Moście Karola |
Nareszcie opuszczamy Most Karola, koniec przepychanek. |
Nasz hotel |
Wiemy, że kuchnia czeska jest raczej z tych cięższych, ale nie przeszkadza nam to. Wręcz przeciwnie, bo po "n" kilometrach zrobionych w ciągu dnia i po przemarznięciu i przemoczeniu do szpiku kości, mamy wilczy apetyt. Treściwe, tłuste jedzenie wydaje się być w tamtym momencie zbawienne i czyniące cuda. Mięso w gęstym, zawiesistym sosie i dwa potężne knedliki obok - cóż, niebo.
Gdy wróciłam do domu,wciąż miałam ochotę na te knedliki, tak dobrze pasowały do pogody za oknem. Jednak w sklepach nie podobna ich znaleźć, a robić je samemu wydawało mi się trochę zbyt pracochłonne. Więc zrobiłam coś, za co moja głowa wylądowałaby na wielkiej kamiennej ścianie przy ogrodach królewskich - obok czeskiego gulaszu, na talerzu położyłam drożdżowe "pampuchy". Krzyczcie i drwijcie, ale mi bardzo smakowało.
CZESKA POTRAWKA:
1 kg wołowiny
3 posiekane cebule
olej lub masło
1 łyżka mąki
kminek
ostra, mielona papryka
pieprz, sól
Na głębokiej patelni rozgrzać tłuszcz i podsmażyć na nim cebule. Mięso pokroić, obtoczyć w przyprawach, oprószyć mąką. Następnie dodać na patelnię i podsmażyć przez krótką chwilę. Zalać wszystko gorącą wodą, tak aby mięso było całkowicie zanurzone i dusić pod przykryciem przez godzinę do półtorej.
Gotowe przełożyć na talerz i oprószyć tymiankiem.
kilka śliwek
1 gruszka
cynamon
2 łyżki cukru
Owoce pokroić i wrzucić do garnka. Posłodzić, podlać odrobiną wody i podgotować. Na talerzu, ułożyć przy knedlikach bądź drożdżowych pampuchach i oprószyć cynamonem.
A na zakończenie "Bird song" Florence And The Machine.
Praga wiosną fantastyczna! Może trochę tłoczno, ale naprawdę warto zobaczyć!
OdpowiedzUsuń