piątek, 4 maja 2012

APPLE-RHUBARB-LIME EVENING

Skwar ostatnich dni przechodzi powoli. Za moim oknem granatowe chmury na tle soczyście zielonych drzew, gdzieś na horyzoncie błyska, a krople rozbijają się o szyby okien. Przyjemna ulga po tych ciężkich, dusznych dniach. Zamierzam więc zawinąć się w koc, niczym kokon i usiąść przy oknie z książką. Kot Korek zapewne zaraz przybędzie umościć mi się na brzuchu, kompletnie nie zważając na to, że jestem w trakcie czytania - położy się więc bezczelnie na książkę, którą będę trzymała w dłoniach, a co tam. 
Uwielbiam te młode soczyste listki na drzewach, które wyglądają dość psychodelicznie, gdy tło robią im granatowe chmury burzowe. Albo ten zapach deszczu, ścierający gorący kurz z chodników. Kocham deszcz, kocham burzę - całe to napięcie rozchodzące się po dusznym dniu. 
Do takiej pogody dobrym towarzyszem byłoby pyszne ciasto. Najlepiej coś lekkiego i umiarkowanie słodkiego, ze świeżą, owocową nutą. I tu wpadłam na pomysł - tarta z jabłkiem, rabarbarem, skropiona sokiem z limonki. 
Przepis na kruche ciasto postanowiłam ściągnąć z tarty tatin z gruszkami, którą już tutaj prezentowałam. Próbowałam już wiele przepisów na kruche słodkie ciasta do tart, ale ten jak na razie wypadł w moim przekonaniu najlepiej. Po pierwsze i właściwie najważniejsze, ciasto nie wychodzi suche, a to jak wiemy jest dużym plusem. Po drugie jest idealnie maślane, takie jakie powinno być prawdziwe kruche francuskie ciasto na tartę (jak wiemy Francuzi uwielbiają masło). 
Farsz jest słodki, ale dzięki limonce nie wydaje się być przesadzony. A ponieważ rabarbar pojawił się ostatnio w sklepach, trzeba korzystać ile wlezie! Przepis wydaje się być idealny na ciepłe popołudnie/wieczór. Ciasto nie jest zbyt ciężkie, a jabłkowo-rabarbarowy środek dodaje mu tylko świeżości. Nie dodawałam żadnych przypraw, typu cynamon, czy imbir, jak to zazwyczaj się robi w przypadku jabłek. Uznałam, że sok z limonki (bądź cytryny, jak dla mnie na jedno wychodzi) będzie w tym przypadku jedyną i w zupełności wystarczającą "przyprawą". Przedstawiam, więc:





Właściwie nic dodać nic ująć. Można jedynie powiedzieć "Bon appétit !"

Dla fanów książek podróżniczych i kulinarnych zarazem polecam klasykę w postaci książki Julii Child pt. "Moje życie we Francji". Lekka literatura, na ciepłe majowe wieczory. To niezwykła historia kobiety, która dzięki swojej podróży po Francji odkryła pasję, która później uczyniła z niej jedną z najbardziej popularnych kobiet w Stanach Zjednoczonych. Child opowiada o tym, jak uczyła się gotować, jak tworzyła swoją pierwszą książkę kulinarną. Ale niech was nie zmyli ten wstęp. "Moje życie we Francji" to najzwyczajniej w świecie obraz cudzoziemców mieszkających w obcym kraju i borykających się ze wszelkimi trudnościami, jakie tylko obcokrajowiec może napotkać. Począwszy od barier językowych, kończąc na kulturowych, Child z ogromną dozą humoru, jak i dystansu do samej siebie oraz swojej narodowości, opisuje jedne z najcudowniejszych i najbardziej pouczających doświadczeń w swoim życiu. 

I na zakończenie żegnam się dwoma utworami Dido z płyty "Life for rent". Upodobałam sobie tę brytyjską wokalistkę już w gimnazjum i od tego czasu raz po raz wracam do niej wiernie, nie wiedzieć dlaczego zawsze w sezonie wiosenno-letnim. 

Utwór "See the sun", który połączony jest na płycie z utworem "Closer", tak więc oba utwory w jednej "piosence".

"Sand in my shoes", chyba dobrze znany, zważywszy na fakt, iż był singlem promującym płytę.

Paulina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz