piątek, 24 sierpnia 2012

SZYBKI BILL

XXI-szy wiek - czas nerwów i harówki. Poza pracą, szybkim obiadem, połykanym mechanicznie w pośpiechu, pozostaje nam naprawdę niewiele czasu na przyjemności. Doba ma niestety tylko 24 godziny, z czego możemy wykroić sobie jakieś 2, góra 3 na "wreszcie robię to co chcę". Dlatego zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że stanie przy garach, aby ugotować jakieś "fiu fiu", jest jedną z ostatnich rzeczy na liście, które chętnie zrobilibyście w ciągu tych 2, 3 godzin. Ja również, mimo mojego maniakalnego zamiłowania kuchnią, miewam takie dni, kiedy nie mogę nawet spojrzeć w kierunku kuchenki - tak mi się nie chce nic gotować. Ze zmęczeniem rozsadzającym mi każdą komórkę ciała oraz ze zobojętnieniem na rozpaczliwe wołanie o pomoc mojego żołądka, chwytam chleb, masło, mięcho i przeżuwam, nie czując nawet smaku. Dlatego juz jakiś czas temu, wypracowałam sobie mój mały niezbędnik na alarmowe sytuacje, tzw. "kod czerwony". Po pierwsze - zawsze, ale to zawsze, muszę mieć sos sojowy, bo mam wrażenie, że bez niego nie przeżyję. Po drugie - dobrze by było mieć gdzieś ukryte zupki chińskie (kupuję te rozstrojstwo dla makaronu, a przyprawy wywalam). Po trzecie - mrożone warzywa - w sezonie zawsze kupuję trochę więcej i część zamrażam, właśnie na takie kryzysowe sytuacje. Po czwarte - moją wadę przekształciłam w zaletę, którą wprowadziłam w życie kulinarne moje i P. - jestem tak zwanym chomikiem. Gdy kupuję powiedzmy ziarna sezamu, biorę tego tyle, aby wypełniło cały słoiczek. 
Dlatego, gdy z P. wyczuwamy, że będzie nam potrzebny "kod czerwony", włączam tryb chomika i przystępuję do działania. A znając upodobanie P. do sosu sojowego (tak, też jest jego wielkim fanem), przygotowuję coś, co nazywamy "a la chińszczyzną", które to określenie jest trochę na wyrost, co nie znaczy, że ostateczny rezultat nie jest zadowalający. Przeciwnie, bo danie wychodzi bardzo smaczne.


Makaron z warzywami "Kod czerwony":
(porcja na 2 osoby)

2 opakowania zupki chińskiej (zawsze wybieram tę na "V", ponieważ uważam, ze ma najsmaczniejszy makaron)
pół małej marchewki, obranej i pokrojonej w słupki
ząbek czosnku, obrany i pokrojony w cienkie plasterki
pół brokułu, umyty i podzielony na różyczki

pół piersi z kurczaka, pokrojona w kostkę (opcjonalnie, bo równie dobrze danie może być wegetariańskie)
sos sojowy
pieprz
można oprószyć sezamem

Na patelni rozgrzać olej (może być sezamowy, ale zwykły też będzie dobry), wrzucić marchewkę i brokuły. Jeśli jest to opcja z mięsem, wtedy najpierw należy usmażyć kurczaka, a dopiero wtedy, gdy zbrązowieje, dorzucić do niego marchewkę z brokułami. Osobiście lubię, gdy kurczak jest soczysty, dlatego po podsmażeniu, dolewam do niego wrzątku i dusze przez 15 minut razem z marchewką i czosnkiem, a brokuły wrzucam wtedy, gdy zdejmuję pokrywkę i daję płynowi odparować. Wiem co powiecie - że wydłuża to czas przygotowywania dania. A ja na to,że właściwie, duszącym się kurczakiem z warzywami nie trzeba się przejmować, bo robi się sam, a i tak ostatecznie całość trwa 20 minut - przecież makaron tylko się zalewa i po 2 minutach jest gotowy. 
Odcedzony makaron przełożyć do miseczek. Zalać go sosem sojowym bądź sojowo-grzybowym, posypać sezamem, popieprzyć  i pomieszać. Z patelni przełożyć warzywa wraz z kurczakiem na makaron i ponownie wymieszać. Gotowe - 20 minut.
 Bardzo sycące danie. I nie wymaga większego wysiłku, bo tak naprawdę po wrzuceniu na patelnię samo się sobą zajmuje.

UWAGA dla wszystkich, którzy rzadko stykają się z kuchnią (zwłaszcza dedykuję tę uwagę do panów) ! 
To, że polejecie na przykład kaszę sosem sojowym i wymieszacie z byle czym, nie oznacza jeszcze, że będzie to danie. Tak samo, jak polanie makaronu ketchupem i wkrojenie do niego konserwy nie zrobi z niego spaghetti (chociaż P. się zapierał, że było dobre....;/ ). Dlatego zastrzegam, że wszystko z morzem umiaru i kilkoma kroplami rozsądku.

Polecam dziś wszystkim utwór Gotye "Save Me":
Paulina.

P.S. Następny post będzie po raz kolejny poświęcony filmom + jakaś mała przekąska kulinarna.

wtorek, 21 sierpnia 2012

ROZKOSZ WZROKIEM DYKTOWANA

Ponieważ jeszcze trwają wakacje i ponieważ nic tak nie sprzyja endorfinom jak cukier, należy sobie umilać życie małymi słodkościami. Dzisiejszy motyw przewodni - Marie Antoinette, czyli po polsku Maria Antonina, która słynęła nie tylko z upodobania do roztrwaniania bogactw narodu francuskiego, ale również swojej miłości do słodyczy. To ona zadbała o szyk i wdzięk w wersalskim pałacu i przyczyniła się do - przynajmniej u dworzan - częstszej kąpieli, ale znana była również z wykwintnych balang i wieczorków pełnych rozpusty, między innymi piątego grzechu głównego. Tak więc nie znali umiaru w jedzeniu i piciu wersalscy dworzanie, a prym w tym wiodła właśnie Marie Antoinette. Ale nie było to obżarstwo i pijaństwo, jak z przydrożnej oberży - o nie ! Marie Antoinette wiedziała jak zadbać nie tylko o rozkosz kubków smakowych, ale i o rozkosz wizualną. Dlatego wszystkie potrawy, a zwłaszcza słodkości cechowała uroczość formy i przepych dodatków. 
Najsłynniejsza roztrwonicielka fortuny była inspiracją dla przepisu, który zamierzam dziś umieścić. Mini babeczki, wypełnione kremem, ozdobione świeżymi owocami i listkami mięty. Małe co-nie-co, gdy czujemy pożądanie dla słodyczy, w sam raz na dwa kęsy - a endorfiny buzują jak szalone. Babeczkowy szał zakropiłam malinami, borówkami, trochę winogronami i zatopiłam to wszystko w śmietankowym lub czekoladowym kremie.                                                                                     Ot, takie petit plaisir - mała rozkosz.


BABECZKI MARIE ANTOINETTE:

Ciasto:
1 1/4 szkl. mąki tortowej
1/3 szkl. cukru pudru
90g masła, zimnego, posiekanego
1 żółtko jajka
1 łyżka zimnej wody

Najpierw rozgnieść masło w mące, a następnie dodać resztę składników i wyrabiać, aż będzie gładkie. Następnie schować je na godzinę do lodówki.


Krem śmietankowy:
opakowanie budyniu śmietankowego (może być też budyń waniliowy, lub jakikolwiek inny preferowany przez Was smak)
mleko - tyle ile podane jest na opakowaniu budyniu
ok. 100g masła w temperaturze pokojowej
cukier puder, jeśli budyń nie jest słodzony i ilość również zależy od tego, jak słodki krem chcecie uzyskać.

Ugotować budyń tak jak podane jest na opakowaniu. Gdy przestygnie, zmiksować go z masłem i dodawanym porcjami cukrem pudrem.


Krem czekoladowy:
200g gorzkiej czekolady
200g masła
1 szkl. cukru pudru
1/4 łyżeczki soli

Masło utrzeć i dodać do niego rozpuszczona wcześniej czekoladę, lekko przestygniętą. Miksować. Dodawać porcjami cukier puder i sól, ciągle miksując.
UWAGA ! Bardzo ważne jest, aby nie było więcej czekolady, niż masła, ponieważ po przestygnięciu krem zwyczajnie stwardnieje.


Wyjąć z lodówki ciasto na bazę do babeczek i je rozwałkować. Można też urywać kawałkami ciasto i obklejać nim od wewnątrz foremki do babeczek - jest kleiste, dlatego łatwo się ze sobą sklepia, co nie powoduje jego pękania. Gdy wszystkie foremki zostaną obłożone ciastem, wypełnić je kremem.
Na wierzchu ułożyć owoce. Wybór również zależy od Was, ja, jak już wspomniałam wcześniej, wybrałam borówki, maliny i trochę winogron, a uroku dopełniały małe listki świeżej mięty na samym wierzchołku babeczki.

Prawdziwe deserowe rozpasanie ! Miłe nie tylko dla podniebienia, ale również cieszy oczy, takie małe dzieła sztuki przypadają mi chyba najbardziej do gustu.
Zdaję sobie również sprawę z tego, iż nie jest to przyjemność typu "raz dwa i po krzyku", tylko wymaga trochę czasu i poświęcenia. Ale również kto powiedział, że jest to deser na zwykłe, nudne popołudnie? Takie urocze majstersztyki wymagają specjalnych okazji, chyba że napraaaawdę się Wam nudzi. Tymi babeczkami uczciłam spotkanie z dziadkami oraz z dłuugo niewidzianym bratem.
Ciasto kruche użyłam z przepisu na tartę tatin, który już wcześniej tu umieszczałam. Upodobałam go sobie, bo jak dotąd jest on moim zdaniem najlepszy. Próbowałam już wielu kombinacji przepisów na ciasta kruche, jednak to na tartę tatin z książki o kuchni francuskiej, jest jak na razie moim faworytem.
Dla zainteresowanych tematyką Marii Antoniny, polecam - pewnie wszystkim doskonale znany - film Sofii Coppoli pod takim samym tytułem. Film jest o tyle interesujący, ponieważ wraz z całym XVIII-wiecznym entourage'm zestawia bardzo nowoczesną muzykę. Nie wspominając już o przepięknych kostiumach, no i oczywiście wspaniałej grze Kirsten Dunst. Wszystko to jest miłe dla oka, podejrzewam, że tak samo, jak byłaby prawdziwa Marie Antoinette. Kto nie miał okazji jeszcze oglądać, gorąco polecam, bo naprawdę warto.

Pod spodem zamieszczam kilka zdjęć z filmu:

I na zakończenie piosenka pochodząca z soundtracku filmu :

Paulina.

wtorek, 14 sierpnia 2012

GRANAT - OWOC MŁODOŚCI

W świecie, gdzie wydaje się fortuny na kuracje odmładzające, gdzie zalewa się nas reklamami kremów anti-aging, a media kreują tendy na ekologiczne produkty, zapominamy o tym, co mamy pod samym nosem. A przecież wystarczy się dobrze rozejrzeć i znaleźć takie produkty, które mogą zapewnić nam podobny efekt odmładzający. Gdyby tak się uważnie przyjrzeć niektórym opakowaniom kremów "odmładzających", to można zauważyć to tu, to tam narysowanego granata. 
Owoc granatowca właściwego szczyci się słodko-cierpkim miąższem, na który składają się malutkie rubinowe koraliki. Uprawiany w basenie Morza Śródziemnego i Azji, granat słynie właśnie z tego, że zapobiega przedwczesnemu starzeniu się organizmu. Ja natomiast kocham w nim to, że ma tak cudowny smak i oburzam się za każdym razem, gdy kupuje sok o smaku granata, że nie dorasta do pięt prawdziwemu owocowi. 
Tak więc śmiało, wcinajmy granaty, bo nie dość, że znakomicie orzeźwiają i są pyszne, to jeszcze dobrze  na nas wpływają. A że jest akurat na nie sezon, warto go wykorzystać, dodając miąższ granatu do sałatki z dodatkiem czerwonego mięsa, albo tak jak ja zrobić z niego słodki crumble. 

SŁODKI CRUMBLE Z GRANATEM NA "JESIENNO" SIERPNIOWE DNI:
Kruszonka (porcja na 1 granata) :
75g masła
150g mąki
szczypta soli
pół roztrzepanego jajka
1 łyżka zimnej wody

Owoc przeciąć na pół i wyłuskać z niego miąższ. 
Mąkę, jajko, masło, wodę i sól wyrobić na jednolitą masę, a następnie włożyć na 1h do lodówki.

W naczyniu żaroodpornym umieścić miąższ garanta, razem z sokiem, który z niego wyciekł. Do tego crumble użyłam dwóch granatów, co oznacza, że podwoiłam również ilość składników na kruszonkę. 
Miąższ granatów posypać cukrem (2 łyzki na jednego granata). 
Następnie pokruszyć po wierzchu ciasto. Piec w temperaturze 200°C przez około 25 do 30 minut, czyli do momentu, aż kruszonka się zarumieni.

Mimo tego, że granat jest dość cierpkim owocem, pocukrzony i na ciepło wypada niezwykle słodko :) W taką deszczową, niemalże jesienna już pogodę, to deser idealny, podtrzymujący na duchu, gdy słońce nie jest w stanie poprawić nam humoru. W crumble piękne jest to, że nie tylko szybko się je robi, ale można do niego użyć praktycznie takich owoców, jakich sobie zamarzymy w danej chwili. I tak można pod kruszonką zrobić gruszki, jabłka, maliny, truskawki, jagody, porzeczki, borówki itd. W zależności od tego, do czego mamy aktualnie dostęp, to nam może służyć jako baza pod crumble i to pochmurne popołudnie od razu nabiera innego, cieplejszego odcienia.
Niniejszy wpis dedykuję D. i K., które dzielnie pomagały mi przy tym crumble i poświęciły czas i energie na niewdzięczną pracę przy łuskaniu rubinowego granata, a później wpałaszowały ze mną i P. ten bajeczny deser. Dziękuję i dedykuję dziś Wam:

Dodatkowo D., dziękuję za udostępnienie piekarnika, kiedy mój jest na urlopie. 
Paulina.

środa, 1 sierpnia 2012

COME BACK


Po miesięcznej nieobecności, wreszcie mogę zapowiedzieć mój come back. Ta niewielka przerwa spowodowana była nawałem zajęć w pracy, obroną, troszkę wakacjowaniem, a również drobnymi problemami technicznymi - kabelek USB kaput. Ale już jestem i mimo, iż nie pisałam pewien czas, muszę przyznać, że regularnie tu zaglądałam i cieszy mnie frekwencja osób odwiedzających ten blog, mimo krótkiego zastoju w jego prowadzeniu. 

Połowa wakacji już za nami i w porównaniu do poprzednich, te są znacznie cieplejsze - mimo kilkudniowych wybryków pogody w postaci deszczu i kilkunastu stopni. Ale żar dzielnie leje się z nieba i w związku z upałami dieta stała się znacznie lżejsza. Dlatego w dzisiejszym menu zamieszczam cudowne gazpacho oraz sałatkę grecką (bynajmniej nie tę wersję, która znana i rozpowszechniania jest w Polsce).

Gazpacho wydaje się być idealną propozycją na upalne dni. Chłodne, kwaskowate, warzywne, udekorowane kostkami lodu to idealny zastępca dla gorącej zupy. Pochodzi z Hiszpanii, raju pomidorów. Historie na temat powstania gazpacho są różne - jedni mówią, iż było to ulubione jedzenie andaluzyjskich robotników, inni zapewniają, iż ma ono rodowód arabski, a jeszcze inni, iż pochodzi od rzymskich legionistów i jego źródła należy się doszukiwać dwa tysiące lat wstecz. Sondując znajomych, dowiedziałam się, że gazpacho to zupa warzywna na chłodno - i to prawda, jednak mało kto wie, że jej głównym i podstawowym składnikiem jest chleb. Gazpacho oznacza właśnie "namoczony chleb" - namoczony czym? No przecież oliwą ! Najbardziej rozpowszechniona wersja zupy, to gazpacho andaluz, które zamierzam dziś zaprezentować. Pomidory, papryka, ogórek, cebula, czosnek, chleb, oliwa musza być dokładnie zmiksowane oraz bardzo mocno schłodzone. Co ciekawe, gazpacho w España jest tak popularne i rozpowszechnione, że można je dostać nawet w McDonaldzie !

GAZPACHO ANDALUZ:
5 kromek białego chleba
1 ząbek czosnku, wyciśnięty
1/3 szkl. oliwy
1/4 szkl. octu z czerwonego wina
4 duże dojrzałe pomidory, sparzone, obrane ze skórki i pokrojone w kostkę
1 średnia czerwona papryka, pokrojona w bardzo drobną kostkę
1 średnia cebula, posiekana
1/3 szkl. soku pomarańczowego
1 mała czerwona papryczka, posiekana
2 ogórki, obrane ze skórki i pokrojone w drobną kostkę
posiekana pietruszka (opcjonalnie i według uznania)
kostki lodu

Skórkę usunąć z chleba, a kromki podrzeć i umieścić w dużej misce. Następnie polać wszystko oliwą i octem oraz dodać wyciśnięty czosnek. Wymieszać i odstawić na 30 minut, aby dobrze nasiąkło.

W tym czasie obrać i pokroić wszystkie warzywa : pomidory, cebulę, papryki, ogórek i pietruszkę. Zmiksować masę chlebową, a następnie dodać do niej warzywa i ponownie zmiksować. 

Ponieważ powstała w ten sposób masa będzie wciąż zbyt gęsta i grudkowata, należy ją przepuścić przez sito. W ten sposób stanie się gładsza. 
Przelać gazpacho do miseczek i wstawić do lodówki na kilka godzin lub najlepiej na całą noc. Przed podaniem posypać posiekaną cebulką i dodać kostki lodu.
I proszę, gazpacho andaluz gotowe. Sycące i orzeźwiające. 

W książce, z której brała przepis ("Podróże kulinarne. Kuchnia hiszpańska") nakazują wyrzucić to, co zostanie na sicie. 
Ja jednak nie chciałam marnować tego warzywnego farszu i dodając do niego bułkę tartą oraz jajko, przygotowałam następnego dnia wegetariańskie kotlety warzywne na obiad. Przyznaję, był to śmiały eksperyment, ale ostateczny rezultat był bardzo zadowalający i niezwykle smaczny.


Z kolei moja druga propozycja - sałatka, jest sałatką wiosenną pochodzenia greckiego. Właściwie nie ma w niej nic nadzwyczajnego, poza tym, że jest niezwykle zielona i soczysta, a to czyni ją idealną na takie dni. Mocno posiekana sałata rzymska z ziołami oraz idealnym i prostym sosem vinegar - to wszystko czego nam trzeba do smażonego na maśle kurczaka.

GRECKA SAŁATKA WIOSENNA:
1 sałata rzymska
1 młoda cebulka, posiekana
1 pęczek drobno posiekanego szczypiorku
1 łyżka posiekanej drobno pietruszki
1 łyżka posiekanego drobno koperku

1/2 szkl. oliwy
1/4 szkl. octu z białego wina
1 zmiażdżony ząbek czosnku

Wszystkie warzywa drobno posiekać i wrzucić do miski. Oliwę, ocet i czosnek wymieszać i polać sosem sałatkę. I gotowe.

Gazpacho wraz z sałatką podałam z ziemniakami i smażonym na maśle kurczakiem. 

Jeśli chodzi o wakacjowanie, to wolny czas spędziłam w rodzinnym mieście na Mazurach oraz u dziadków, również na Mazurach, odwiedzając stare kąty i ciesząc się z możliwości pływania w jeziorze, a nie na basenie, czy czymś jezioro-podobnym, stworzonym sztucznie przez człowieka, aby zapewnić mieszkańcom wielkich miast namiastkę prawdziwej plaży. 
Gołdap
Białystok
Olecko

Na zakończenie piosenka "Feeling a moment" zespołu Feeder

Idealna lektura na wakacje? Każdy ma swoją, ale ja przeczytam "Annę Kareninę" i w końcu uda mi się może zapolować na "W drodze" Jack'a Kerouac'a. Poza tym pewnie skończę czytać "Taniec ze smokami" George'a R.R. Martin'a i wrócę do maltretowania "nigdy nie mam jej dość" Jane Austen. W kolejce czeka nieznana jeszcze "Lokatorka Wildfell Hall" A. Brontë. Myślałam też o "Andaluzja, Ole!" V. Twead, bo wydaje się być absolutnie idealną wakacyjną książką. 

Pozdrawiam, 
Paulina.