sobota, 31 marca 2012

YEAP YEAP YEAP, GARLIC SOUP

Mimo, że jutro już kwiecień, jesienny klimat nas nie opuszcza. Bezczelność wiosny polega dodatkowo na tym, że od czasu do czasu poprószy jeszcze śnieg. Uszy marzną, nos czerwony, włosy mokre od deszczu, przydałoby się coś rozgrzewającego i zarazkobójczego, tak na wszelki wypadek. Dlatego postanowiłam połączyć zbawienne działanie zupy i czosnku, bo czymże on jest, jak nie naturalnym antybiotykiem? Mlecznobiały, gęsty krem o czosnkowo-pietruszkowym smaku jest moim osobistym panaceum na wszelkie wczesnowiosenne przeziębienia. To kuchnia francuska zainspirowała mnie do wymyślenia tego przepisu, choć w moim wydaniu jest on zupełnie spolszczony i znacznie skromniejszy, co nie znaczy, że gorszy. Nie podaję go z grzankami z anchois, ani nigdy jakoś nie mam na podorędziu pasternaku. Więc moja zupa czosnkowa jest po prostu kremem z warzyw, z duuużą ilością czosnku, zaprawianym śmietanką oraz mlekiem. Czas potrzebny do jej zrobienia? - krótki, góra pół godziny. Jakieś specjalne predyspozycje ? - każdy może ją ugotować, bo przepis jest banalny. Sekret? - słodko-pikantny smak. Przedstawiam ulubioną zupę P. - czosnkowo-pietruszkową : 

ZUPA CZOSNKOWO-PIETRUSZKOWA: (na 4 porcje)
4 szklanki bulionu drobiowego (można nawet dać 4 szklanki wrzątku, bez kostek, też będzie dobre)
2 spore marchewki, obrane i pokrojone w grubszą kostkę
3 duże pietruszki, obrane i pokrojone w sporą kostkę
1 mała cebula, posiekana
1 główka czosnku, obrana, każdy ząbek przekrojony na pół
3/4 szklanki mleka
200ml śmietany 18%
sól, pieprz
szczypiorek i por, posiekane, do posypania na wierzch

Do garnka wlać 4 szklanki bulionu lub wrzątku i w nich ugotować marchewkę z pietruszką i cebulą. Gdy warzywa będą miękkie, zmiksować na gładko zupę. Dodać obrany, surowy czosnek do zupy i jeszcze raz ją zmiksować. Następnie wlać powoli śmietanę z mlekiem, dodać sól i pieprz i wymieszać wszystko łyżką. Wstawić zupę z powrotem na gaz, aby się ponownie zagrzała. 
Zupę przelać do miseczek i posypać posiekanym szczypiorkiem z porem.


Szybko, tanio, prosto i smacznie. Dobrym dodatkiem byłyby grzanki.
P. wymiatał łyżką, jak szalony.
A na ten jesienno-wiosenny klimat odpowiednia jest piosenka brytyjskiej piosenkarki, Birdy:


Pozdrawiam, 
Paulina.


sobota, 24 marca 2012

LA TOMATINA


Wiosna postępuje, termometr wskazuje kilkanaście stopni, a w sklepach zaczynają pojawiać się świeże warzywa. Nie, żeby w zimę ich nie było, ale jednak wiosną mają lepszy smak. Ja kocham wszystko, P. natomiast ubóstwia pomidory. I gdy tylko chcę mu poprawić humor, albo ugłaskać po tym, jak wyszło ze mnie złośliwe babiszcze, wiem, że muszę mu przyrządzić pomidorową ucztę. Nie ważne, czy będzie to pasta, domowej roboty pizza, czy zapiekanka – ważne, że głównym składnikiem uczynię pomidora, a droga do wybaczenia znacznie się skróci.
Dziś znany i dostępny wszędzie, pomidor trafił do Europy dopiero w XVI wieku i to nie za sprawą Włochów. Przywieźli go Hiszpanie, wracając z podbojów w Ameryce Południowej. Co ciekawe, pomidor nie od razu zrobił karierę w kulinariach, a w ogrodnictwie. Nazwano go trującą rośliną o czerwonych „jabłkach”, dopiero później odkryto, że jest jadalny i pożywny (wyobrażacie sobie stres tego biedaka, który pierwszy go spróbował? „Trujący, czy nie trujący? Oto jest pytanie, tylko dlaczego sprawdzamy odpowiedź na mnie !”).
Aby oddać cześć temu wspaniałemu owocu, w Hiszpanii, w miejscowości Buñol co roku, a dokładniej w ostatnią środę sierpnia, organizowana jest La Tomatina. Skąd taki pomysł? Mówi się, że w latach 40. XX wieku grupa młodzieży wdała się w uliczną bójkę. Najwidoczniej nie wystarczyły im ręce do bicia i nogi do kopania, zapragnęli czymś w przeciwnika rzucić. I tak w ruch poszły pomidory z pobliskiego straganu. Od tej pory, co roku, odbywa się wielkie rzucanie pomidorami. La Tomatina więc nie jest tyle, co świętem wynoszącym na wyżyny przepyszny owoc, ile świąteczną bójką w środku miasta, w czasie której amunicją jest pomidor właśnie. W samo południe rozpoczyna się wielka bitwa na pomidory, a ulice spływają ich czerwonym sokiem. Wydawałoby się to niegroźną rozrywką, w końcu jak bardzo szkodliwy może okazać się pomidor? Okazuje się, że bardzo, gdyż po zakończonej bitwie, wielu uczestników może poszczycić się okazałymi siniakami. Mimo chęci zobaczenia tego na własne oczy i urządzenia sobie takiej specyficznej wycieczki, nie mogę niestety oprzeć się wrażeniu, że tony jedzenia, zamiast skonsumowane, są po prostu marnowane.
Poniżej zamieszczam więc 3 przepisy, w których główną rolę odgrywa pomidor. Potrawy do zjedzenia, bynajmniej rzucania.  

SPAGHETTI :
(na 2 porcje) 
200g mielonego mięsa wieprzowego
pół słoiczka koncentratu pomidorowego
pół puszki pomidorów (pomidory pokroić w kostkę)
dwie garście czarnych oliwek, pokrojonych w krążki
3 ząbki czosnku
cebula, pokrojona w drobną kostkę
cukier
sól, pieprz, zioła włoskie (tymianek, bazylia, oregano, pietruszka)
oliwa z oliwek

pół paczki makaronu spaghetti - ugotować według przepisu, dodając do gotującej się wody dwie łyżki oliwy z oliwek i trzy szczypty soli.

Cebulę z czosnkiem smażyć chwilę na oliwie, następnie dodać mielone mięso i podsmażać aż będzie rumiane. Dodać koncentrat pomidorowy i pomidory z puszki i dokładnie wymieszać całość. Oprószyć sos cukrem (łyżeczka lub dwie), aby stracił gorzkawy posmak koncentratu. Dodać oliwki oraz resztę przypraw. Gotowy sos nałożyć na makaron. 
Wersja ta może być równie dobrze bezmięsna - jednak ja mam w domu mięsożercę, któremu ciężko jest pogodzić się z wegetariańską wersją ulubionego spaghetti.


ZAPIEKANKA "NA SZYBKO":
(na 4 osoby)
4 duże, młode ziemniaki
400g pieczarek, pokrojonych w plasterki
2 duże pomidory, pokrojonych w plasterki
1 duża, czosnkowa cebula, pokrojonej w piórka
pół czerwonej papryczki chili, pokrojonej w krążki
2 sery camembert
sól, pieprz, zioła prowansalskie

Ziemniaki obrać i podgotować, ale tak, aby były lekko surowe. Następnie pokroić je w plastry. W czasie, gdy ziemniaki będą się gotowały, obrać pieczarki i pokroić je w plasterki, a następnie podsmażyć na patelni z dodatkiem oliwy z oliwek. Duże, prostokątne naczynie żaroodporne posmarować masłem i ułożyć na jego spodzie plastry podgotowanych ziemniaków. Przykryć ziemniaki plasterkami świeżych pomidorów, a na nie z kolei położyć podsmażone pieczarki i cebulę z chili. Zapiekankę posypać solą, pieprzem i ziołami prowansalskimi. Wstawić do piekarnika na 20 minut na 180 °C. Po tym czasie wyjąć zapiekankę i ułożyć na jej wierzchu pokrojony w plastry camembert, po czym wstawić z powrotem do piekarnika na 2 minuty, żeby ser się lekko roztopił. Zapiekankę podawać z sałatą, oprószoną ziołami i polaną sosem vinaigre.  


DOMOWA PIZZA:
Ciasto:
1/2kg maki pszennej
szczypta soli
łyżeczka cukru
25g drożdży
szklanka wody

Drożdże rozpuścić w odrobinie letniej wody, dodać do nich łyżeczkę cukru. Po 10 minutach dodać do zaczynu resztę wody i wymieszać ostrożnie z mąką i solą. Zagnieść ciasto i odstawić na godzinę. 
Po tym czasie podzielić ciasto na dwie części i rozwałkować na długość blachy, na której będziemy piec pizzę. Z ciasta powinny wyjść dwie duże pizze.

Farsz:
Bazą farszu jest sos pomidorowy lub po prostu koncentrat, który należy rozsmarować na spodzie rozwałkowanego ciasta. Reszta zależy od tego, co chcemy mieć na naszej pizzy. Z P. wybraliśmy pieczarki, cebulę, oliwki, papryczkę chili oraz camembert (była leniwa niedziela, a po zrobieniu ciasta odkryliśmy, że brakuje ulubionego salami i żółtego sera, czyli kwintesencji dobrej pizzy :{ ma się ten zapłon..) Pokrojone składniki ułożyć na spodzie ciasta posmarowanego sosem. 

Gdy przygotowywałam się do tego wpisu, przez myśl przechodziło mi również gazpacho, jednak stwierdziłam, że wiosna wiosną, ale jest jeszcze za zimno na tego typu frykasy. Gdzieś z tyłu głowy błądziły jeszcze sałatka caprese (banał, więc nie zawracałam sobie głowy) oraz zapiekany pomidor z fetą (to może innym razem).  
Pozdrawiam wszystkich pomidorożerców,
Paulina.


wtorek, 20 marca 2012

KULINARNY CASSANOVA - FRANCUSKA TARTA CEBULOWA

Podobno przez żołądek do serca. Opanowanie sztuki kulinarnej jest ponoć gwarantem na odnalezienie miłości. Cóż, ja swojej w taki sposób nie znalazłam, ale nie ukrywam, iż podoba mi się taka idea - uwodzenia przez żołądek. Wszak istnieją potrawy, które rzucają nas na kolana i ciężko jest po nich zakochać się w innym smaku. No chyba że jest się kulinarnym poligamistą, jak ja. Niektórzy jednak pozostają wierni swoim smakom i nie rozglądają się na boki za czymś nowym. Apel do kulinarnych poligamistów właśnie - a co powiecie na obiadową tartę cebulową? Tego polska kuchnia nie ma w swoim menu, ale zawsze możemy zwrócić się w stronę francuskiej kochanki. Delikatne ciasto, a na nim podsmażana cebulka z oliwkami, wszystko to przyozdobione rozpływającym się serem Camembert. Dodatek? Oczywiście sałata, najlepiej z sosem balsamicznym. I jak tu nie kochać kuchni francuskiej? Albo lepiej - I jak tu pozostać wiernym tylko jednej tradycji kulinarnej?

TARTA CEBULOWA:
Ciasto:
3/4 mąki żytniej (może być pszenna)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3/4 szklanki maślanki

Wyrobić ciasto. Rozwałkować je na koło lub kwadrat. Wsadzić do formy do tortownicy.

Farsz:
1 łyżka oliwy
40g masła
3 duże cebule, pokrojone w cienkie plasterki (mogą być białe lub czerwone, albo takie i takie)
2 ząbki czosnku
1 liść laurowy
1 łyżeczka tymianku
czarne i zielone oliwki - według uznania
cały Camembert

Rozgrzać na patelni oliwę z masłem i przez 20 minut smażyć cebulę z czosnkiem, liściem laurowym i tymiankiem, cały czas mieszając. Wyjąć liść laurowy i dodać oliwki.
Gotowy farsz przełożyć do wyłożonego w formie ciasta. Następnie zagiąć rogi ciasta i wstawić do piekarnika na około 15 minut, aż ciasto będzie zarumienione. Wyjąć tartę, ułożyć na wierzchu ser pleśniowy i wstawić na minutę z powrotem do piekarnika.
Podawać z sałatą posypaną ziołami i skropioną octem balsamicznym.


Bon appétit wszystkim poligamistom kulinarnym.




czwartek, 15 marca 2012

MISKA MISO

Mija dzień za dniem, marzec zaczął się nie wiedzieć kiedy i pozostaje jedynie dziwić się, że czas tak szybko leci. Jako że wiosna wodzi nas za nos i pogrywa z nami w bawienie się pogodą, załapałam lekkie przeziębienie, gdy tylko zajechałam do rodziców i teraz siedzę z nosem jak pomidor w starym, wyciągniętym swetrze, z kotem Korkiem u boku, który uparł się, aby ogrzać mi brzuch. Jak jednak widać, ani 4-kilogramowy kot (tak jest, może nie wygląda, ale to stary żarłok), ani drobna niedyspozycja w formie przeziębienia, nie są w stanie mnie powstrzymać przed dodaniem wpisu na tego oto bloga. Zapał na gotowanie niewielki, ale na przeziębienie najlepsza jest zupka, dlatego ruszyłam się z mojego ulubionego miejsca na kanapie i zrobiłam miso - japoński rosół.
Nazwa miso pochodzi o sfermentowanej pasty sojowej, ryżowej lub zbożowej, która jest głównym składnikiem zupy. Piękno miso tkwi w tym, że można do niej dodawać absolutnie wszystko, w zależności od pory roku. Ponieważ w mojej lodówce odpoczywała sobie kapusta pekińska, której jakoś nie mogliśmy skończyć, zdecydowałam, że to ona będzie się pluskała w garnku. Nie jest to nic nadzwyczajnego, Japończycy bowiem często używają kapusty pekińskiej do zup, czy innych dań na ciepło. Wywar użyty do miso może być zarówno mięsny, rybny lub warzywny. Ja zdecydowałam się użyć kilka skrawków kurczaka. Na koniec zakropiłam wszystko sosem sojowym. Efekt - niecodzienny, rosół, ale w zupełnie nowej odsłonie. Imbir i czosnek nadają zupie odrobinę pikantny posmak, a kapusta pekińska, która jest znacznie delikatniejsza od białej, lekki, warzywny aromat.

MISO:
4 szklanki wrzątku
100g pokrojonej na cienkie paseczki lub plasterki piersi z kurczaka (równie dobrze, można wykorzystać każdy rodzaj mięsa)
pół główki małej kapusty pekińskiej, drobno posiekanej na paski
ząbek czosnku, cieniutko pokrojony w plasterki
mała marchewka pokrojona w cienkie plastry lub paski
2cm drobno posiekanego imbiru
1 cebula drobno posiekana
2 lub więcej łyżek ciemnego sosu sojowego
sól, pieprz wedle uznania

Zagotować wodę w garnku i wrzucić do niej cienko pokrojone plasterki kurczaka. Gotować 5 minut, po czym zebrać szum i wrzucić pokrojona marchewkę. Gotować kolejne 10 minut, a w międzyczasie posiekać imbir, cebulę, kapustę i pokroić czosnek. Po 10 minutach dodać do gotującego się wywaru imbir, cebulę i czosnek. Po 5 minutach wrzucić posiekaną kapustę pekińską i gotować kolejne 5 minut. Na sam koniec  doprawić sosem sojowym oraz przyprawami.


Dla urozmaicenia pod koniec gotowania można razem z sosem sojowym wlać do garnka łyżkę sosu Worcester.

Miejmy nadzieję, że niedługo nadejdzie prawdziwa wiosna i nie będzie już tego typu niespodzianek. Póki co, należy cierpliwie czekać i pokrzepiać się kubkiem herbaty z malinami lub gorącą zupą właśnie.
Pozdrawiam wszystkich Żarłoków i Łakomczuchów, niech wasze brzuchy będą zawsze pełne, a podniebienia ukontentowane bogactwem smaków :P

Naczelny Żarłok I Łakomczuch w jednej osobie,
Paulina.

piątek, 2 marca 2012

Sweet Instead Bitter


Każdemu z Nas przyda się trochę słodyczy w te ponure dni. Za moim oknem wiatr hula, a chmury pędzą po niebie jak szalone, a ja po prostu sięgam po kolejną mufinkę i dolewam sobie herbaty z sokiem wiśniowym. W tle leci magnetyczny Gotye i pisanie pracy magisterskiej od razu lepiej idzie.
Czy nie wspominałam już kiedyś, że na poprawę humoru najlepsze jest dobre jedzenie? Cóż, na pewno o tym napomknęłam raz czy dwa, co nie zmienia faktu, że będę o tym wspominać jeszcze wiele razy. Bo rzeczywiście tak jest – opinia ta budowana jest wszak na prawie już 25-letnim doświadczeniu. Ile razy było mi w przeszłości źle, tyle razy sięgałam po to, co mi najbardziej smakowało w tamtym czasie. W dzieciństwie rozchmurzały mnie naleśniki mojej mamy (zawsze najlepiej mi smakują, nic na to nie poradzę) lub placki mączne mojej babci z kompotem wiśniowym i gęstym jagodowym dżemem. W liceum królowały kanapki z szynką, majonezem i sałatą. Na początku studiów była to czekolada (współlokatorzy potrafią silnie oddziaływać na współlokatorów i tak właśnie A., P. i J. zrobiły ze mnie czekoladożercę, którym nigdy wcześniej nie byłam). Teraz sięgam po wszystko co słone lub pikantne. Ale na tapecie wciąż widnieje dużo słodyczy (choć na pewno mniej niż u mojego P.), dlatego dziś, aby osłodzić i Wam trochę ten szary dzień, zamieszczam poniżej przepis na korzenne mufinki, które skutecznie rozmyją chmury za oknem i poprawia humor.
Nuta gałki muszkatołowej oraz chrupiąca posypka cynamonowa, sprawią, że dzień stanie się lepszy – przynajmniej ja w to namiętnie wierzę. Dodajcie do tego kawę lub herbatę, a będziecie w niebie – i znowu, tak uparcie w to wierzę.

MUFINKI KORZENNE:
1,5 szkl. mąki pszennej
3/4 szkl. cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/4 łyżeczka soli
1/2 łyżeczki startej gałki muszkatołowej
1/2 szkl. mleka
1 jajko
1/3 szkl. stopionego masła

W jednej misce wymieszać składniki suche - mąkę, cukier, proszek do pieczenia, sól i gałkę, w drugiej misce składniki mokre - mleko, jajko oraz masło. Składniki mokre, przelać do miski ze składnikami suchymi i mieszać aż powstanie gładka masa. Napełnić ciastem formy do mufinek (2/3 wysokości foremki) i piec 20 minut w piekarniku nagrzanym do 200 °C. 

POSYPKA:
2 łyżeczki cynamonu
4 łyżki cukru
1/3 szklanki stopionego masła
kilka kropli olejku waniliowego

Połączyć ze sobą w miseczce cukier z cynamonem. W drugiej miseczce masło z olejkiem. Po upieczeniu mufinek, gdy będą jeszcze gorące, wierzch każdej babeczki zanurzyć najpierw w roztopionym maśle, a następnie w cukrze zmieszanym z cynamonem.




Dodam jedynie, że przepis został zaczerpnięty z książki pt.: "Domowy chleb, bułki i bułeczki" Anny Wrońskiej.
Paulina.