środa, 30 września 2015

LUNCH TIME

Uwielbiam przygotowywać i zajadać drugie śniadania. Nieważne czy jest to weekend, kiedy mam więcej czasu na ugotowanie czegoś ekstra, czy jest to środek tygodnia, kiedy praktycznie nie mam czasu na nic. Lubię przygotowywać i podawać posiłki tak, aby każdy z nich był wyjątkowy. I tak też jest z drugimi śniadaniami. Jestem całkowicie zauroczona tymi japońskimi pudełeczkami na lunch, które przygotowują matki swoim dzieciom do szkoły. Co prawda ja się w nic takiego nie bawię, ale lubię pod wieczór przygotowywać coś dobrego do pracy dla mnie i dla P. Dziś moja propozycja jest prosta i nieskomplikowana zarówno w doborze składników, jak i przygotowaniu. To pożywna sałatka na ciepło z soczewicą i burakiem. Chociaż pierwszy raz ją jadłam podczas samotnego popołudnia spędzonego nad laptopem (natchnienie czasami nas dopada w najmniej odpowiednim momencie i więzi na wiele godzin i tylko nieludzki głód nas wyrywa z transu), to odkryłam, że bardzo dobrze się sprawdza jako posiłek zabierany do pracy. To u mnie lunch boxowy przepis numer 1. 

POŻYWNA SAŁATKA NA CIEPŁO:
pół gotowanego lub pieczonego buraka
1 szkl. ugotowanej zielonej soczewicy 
2 łyżki poszarpanego sera - może być feta, ale ja akurat użyłam sera koziego

Ziołowy sos do sałatki:
Zmiksować:
garść szczypiorku
garść natki pietruszki
garść świeżej mięty
garść świeżej bazylii
1 łyżka oliwy z oliwek
szczypta soli
szczypta świeżo zmielonego pieprzu
Sałatka jest na ciepło, ale gwarantuję, że na zimno też jej niczego nie brakuje. 

Zostałam ostatnio nominowana do Liebster Blog Award 2015 przez bloga Sama Słodycz u Asi. Dziękuję i odpowiadam na pytania:

1. Jaką potrawę najczęściej przygotowujesz dla rodziny ?
Chyba jest to spaghetti, na którego punkcie mój P. ma bzika. A tak poza tym duszoną w sosie balsamicznym karkówkę.

2.  Ulubiony deser ?
Miska świeżych owoców. 

3.  Ulubiona książka ?
To trudne pytanie, ponieważ mam kilka książek, do których chętnie wracam co jakiś czas (to jest powód, dla którego wolę kupować książki, niż wypożyczać - lubię je mieć na własność). Wymienię więc kilka tych, których okładki są już wygięte, a kartki pożółkłe: "Smażone zielone pomidory" Fannie Flagg, "Perswazje" Jane Austin, natomiast książki do których niezmiernie wracam od kiedy je przeczytałam będąc jeszcze w podstawówce to: cykl Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz (wciąż dokupuję nowe książki i nie mogę się ich doczekać) oraz, nic na to nie poradzę, "Harry Potter" J.K. Rowling, mimo iż nie lubię Harrego :} No i jeszcze jest Leśmian, eh...

4.  Przyprawy które najczęściej używasz w swojej kuchni ?
Oregano, tymianek, czosnek, czarny pieprz i płatki chili.

5.  Który kwiat najlepiej lubisz ?
Maki, bez dwóch zdań. Szkoda, że je "tępią".

6.  Serek waniliowy czy jogurt ?
Ani jedno ani drugie - niezbyt dobrze się po nich czuję, ale z tych dwóch wolę już jogurt, używam go często zamiast śmietany.

7.  Co używasz w swojej kuchni tylko sól czy Vegetę ?
Zawsze sól, nigdy Vegetę, czy inne gotowe ulepszacze smaku.

8.  Lubisz potrawy ostre czy łagodne ?
Lubię potrawy wyraziste.

9.  Najlepsze ciasto które jadłaś ? 
....Uwielbiam bezę Pavlovej, tort babci i murzynka mamy, choć ostatni raz jadłam go chyba jak byłam mała - ale wspomnienie zostało...

10.Co najczęściej gotujesz ? ziemniaki , kasze , czy ryż ?
Rzadko gotuję cokolwiek z tych rzeczy. Kilka miesięcy temu zrezygnowałam z dodatków do obiadów, chyba, że posiłki są w formie zapiekanki. Mięso jemy z warzywami, a warzywa często same. Ale jeśli już je jemy, to mogę powiedzieć, że raczej nie ma tu faworytów.

11. Kawa czy herbata ?  
Kawa, choć nie bardzo mogę ją pić. Ale szczerze ją miłuję :}

Paulina.

piątek, 25 września 2015

SEZON DYNIOWY CZAS ZACZĄĆ !

Sezon dyniowy jest moim ulubionym, zaraz po truskawkowym. Gdy tylko pojawiają się pierwsze pomarańczowe "głowy" wpadam w istne szaleństwo (już chyba nie raz o tym pisałam). W naszym domu utarła się mała tradycja dyniowych specjałów i nie ma już roku, abym nie zrobiła chlebka dyniowego, dyniowo-żurawinowych scones lub amerykańskiego ciasta na Święto Dziękczynienia (to nic, że u nas nie ma takiego święta, ale ciasto jest wspaniałe!). Dynię wpycham do pierogów, gotuję z niej zupę, a nawet zrobiłam z nią lasagne (co jest mi do tej pory wypominane przez P. - ach ci pomidoro- i mięsożercy). Otwierając dziś na blogu sezon na dynię, skupię się raczej na jej pestkach, aniżeli na miąższu. Przepis będzie dziecinnie prosty, niezbyt wymagający, a do tego smakowity.

PESTO Z PESTEK DYNI:
Zmiksować na gładką masę:
2 szkl. prażonych pestek z dyni
2 łyżki oliwy z oliwek
pół szkl. posiekanej natki pietruszki
szczypta coli
szczypta świeżo zmielonego czarnego pieprzu

To jeden z lepszych makaronów, jakie zrobiłam (bardzo skromnie, wiem). Ale to pesto jest po prostu boskie - ma orzechowy posmak, a podane z samym makaronem, natką i serem sprawia, że danie można jeść bez opamiętania !
Następnego dnia P. robiąc nam kanapki do pracy posmarował tym pesto zamiast masła chleb - był to świetny dodatek do standardowego drugiego śniadania. 
Poza tym wykorzystałam je też jako dodatek do pieczonego indyka - tę opcję również polecam.

Kodaline "Honest":

Paulina.

niedziela, 20 września 2015

DEFINITYWNY KONIEC WAKACJI + pokrzepiające chili

Jest połowa września i wprawdzie jest jeszcze dość ciepło, ale wieczory bywają zaskakująco chłodne. Gdy mój P. wraca około 19 z pracy, wiem że jest nie tylko zmęczony, ale i trochę zmarznięty, dlatego obiadokolacja powinna być jak najbardziej pokrzepiająca. Posiłek powinien być i syty i rozgrzewająca, a przede wszystkim przepyszny. Chili, o którym dziś mowa, zazwyczaj robię w okresie zimowym, ale pomyślałam, że można przygotować jego trochę lżejszą wersję. Poza tym uważam, że warzywny gulasz jest dobry na każdą porę roku, wystarczy tylko pobawić się z sezonowymi produktami. A co więcej, takie danie jest dobre dla leniwych - nie dość, że nie trzeba się przy nim za dużo napracować, to jeszcze można go zrobić w wielkim garze i mieć z głowy obiady na 3 dni. Ja ostatnio mam takiego lenia, więc jak dla mnie opcja wydaje się być idealna. 

POKRZEPIAJĄCE CHILI (na dwie osoby na 3 dni)
4 średnie marchewki - pokrojone w grubsze plasterki
3 czerwone cebule - pokrojone w krążki
1 duży batat - słodki ziemniak - pokrojony w kostkę
1 duża czerwona papryka - pokrojona w kostkę
1 duża żółtka papryka - pokrojona w kostkę
250 g pomidorków koktajlowych - całych
1 l wody
1 szkl. przecieru pomidorowego
0,5 szkl. fasoli - namoczonej przez noc
1 puszka słodkiej kukurydzy
1 czubata łyżka cukru
sól, świeżo mielony czarny pieprz - według uznania
1 papryczka chili - posiekana
garść posiekanej kolendry + dodatkowa garść do posypania na talerzu

W dużym garnku o grubym dnie rozgrzać dwie łyżki oliwy. Wrzucić pokrojone cebule, marchewki i papryki z chili i podsmażać przez 2-3 minuty. Następnie zalać wszystko wodą, dodać fasolę i gotować na małym ogniu przez 45 minut. Po tym czasie dodać resztę składników wraz z przecierem i przyprawami, po czym dusić przez 20 minut. 
Podawać ze świeżo starkowanym serem, posiekaną natką i dodatkową porcją chili.

Polecam też film "A brilliant young mind", po polsku "X+Y" - 14-letni Nathan, który ma zespół Aspergera, ma trudności w nawiązywaniu nowych znajomości, nie rozumie zachowań innych ludzi i czuje się przy nich niekomfortowo. Jest jednak bardzo uzdolniony matematycznie, a jego marzeniem jest wzięcie udziału w Międzynarodowej Olimpiadzie Matematycznej. Gdy dostaje się na obóz matematyczny, który szkoli nastolatków pod kątem olimpiady, musi stawić czoła wszystkiemu temu, czemu opierał się przez całe życie. Przede wszystkich musi wyjechać do Taipei (Nathan nie lubi wszelkich zmian - poczynając od miejsca zamieszkania, kończąc na nawykach żywieniowych) oraz stawić czoła sytuacjom, których wcześniej unikał - współpraca z kolegami z grupy, czy publiczne wystąpienia.
To naprawdę piękny film, który gorąco polecam na jesienne wieczory :) Poza tym grają w nim cudowna Sally Hawkins oraz Rafe Spall, angielscy aktorzy, których uwielbiam.

Paulina.

czwartek, 17 września 2015

RZYM KULINARNIE - część 3

Dziś przedstawiam kolejną odsłonę Rzymu kulinarnie. Będzie to trzecia i ostatnia część, chociaż w przyszłości planuję wstawić jeszcze kilka włoskich wpisów..
Będąc w Rzymie uwielbiałam przyglądać się wystawom sklepowym - wszystko było tak smakowicie wyeksponowane. Tu piramidki z delikatnych makaroników, tam miniaturowa waga, na której ktoś porozkładał przetwory zamknięte w małych słoiczkach, a poniżej miniaturowe buteleczki Limoncello i Limoncino. 
Prawdziwą mekką stały się cukiernie - bo przecież Włochy słyną też ze wspaniałych biscotti (ciastek)! Jest ich tyle do wyboru: cantucci (moje ulubione, wyglądają jak przypieczone kromki chlebka z orzechami i suszonymi owocami), zawijane cannolo (puszyste rurki z kremem), treccine (kruche z migdałem i w cukrze), amaretti (ulubione P. migdałowe, smakują jakby były nasączone Amaretto), ricciarelli (kruche, obtoczone w cukrze pudrze i rozkosznie popękane niczym wysuszona ziemia), canestrelli (maślane i kruche, najczęściej w kształcie kwiatka z dziurką w środku)... tyle tego jest, aż trudno się zdecydować.

Grubaśne salami...

 Antipasti : znowu vongole - przyznaję, nie mogłam się nimi najeść :) Były tak dobre, że nawet teraz jak o nich pomyślę, to tęsknię...
 Secondi: Mix ryb i owoców morza z grilla.


Akurat gdy minęliśmy Fontannę di Trevi, złapała nas burza. Lało niesamowicie i mimo, że deszcz był ciepły, to i tak przyspieszył naszą decyzję o zjedzeniu obiadu. Pobiegliśmy na oślep kilka uliczek, aż trafiliśmy do restauracji na uboczu. Skusiły nas świeże warzywa rozłożone w koszach przed wejściem oraz ogromne warkocze czosnki i papryczek chili. Zamówiliśmy sobie mały przekrój menu - nauczeni przykładem z ostatnich dni, po włosku. Po zjedzeniu secondi, poprosiliśmy ponownie o kartę, aby zamówić deser, ponieważ doszliśmy do wniosku, że oprócz lodów i owoców, nie mieliśmy okazji spróbować włoskich słodkości. A tu klops - w karcie była właśnie sałatka macedonia (czyli owocowo-orzechowa), lody, szarlotka i tiramisu. Kelner, który nas obsługiwał, podszedł czekając na werdykt, chwilę przysłuchując się naszym debatom. 
- Io prendo due tiramisu, per piacere. - złożyłam zamówienie. Wybór był oczywisty. Natomiast to, co zdarzyło się chwilę później wywołało nasze zaskoczenie. Kelner przyjął od nas karty z menu, po czym powiedział:
- Bardzo dobry wybór. - po polsku. I odszedł.
Gdy przyniósł nam deser, zapytałam, czy jest Polakiem, jednak on odpowiedział, że prawie. Mimo to , jakby nie było, do końca rozmawiał już z nami właśnie w naszym języku. I muszę powiedzieć, że bardzo ładnie, nienaganną polszczyzną, prawie bez akcentu.
 Primi: Spaghetti z ragoût bolognese. - chyba domyślacie się, kto ciągle zamawiał makaron z pomidorowym sosem i mięsem ? Mój makaronowy tradycjonalista - P.
 Primi: Penne alla putanesca. Sos warzywny.

Secondi: Grillowany kurczak w cytrynowym vinaigrette

 Dolce: Tiramisu.

 Ten bursztynowy płyn to Amaro (korzenno-ziołowy likier), a przezroczysty to Grappa (napój alkoholowy z wytłoków i pestek winogron). Trzeba uważać na jedno i na drugie, bo nieźle kopią, chociaż Grappa jest o tyle gorsza, że nie jest słodka i strasznie ciągnie procentami.. Niemniej jednak wciąż uważam, że byłaby świetnym dodatkiem do czekolady i czerwonych winogron - mój P. szczerze wątpił w takie zestawienie produktów. Ale właśnie z tym kojarzył mi się zapach Grappy, gdy tylko ja powąchałam stanęły mi przed oczami kosteczki czekolady i kiść świeżych winogron - muszę w końcu sprawdzić, czy instynkt mi dobrze podpowiada :}
Zamówiliśmy w końcu lody na deser... I dostaliśmy plastikowe opakowanie ze sklepu, podane w szklanej miseczce. Uśmialiśmy się - u nas to by było nie do wyobrażenia. Przynajmniej by je wyciągnęli z opakowania, zachowując pozory :} Nie wspomnę już o tym, że chcieliśmy czekoladowe - ciemne, kelnerka jednak podała nam czekoladowe - białe, twierdząc przy tym, że to prawie to samo :}
 Tagliata z wołowego steku, z pomidorkami koktajlowymi, rukolą i octem balsamico.

 Antipasti: Focaccia i talerz z szynką parmeńską, salami, oliwkami i marynowanymi karczochami. Foccacia wyglądała raczej jak podpłomyk, ale i tak była pyszna ! Lekko słonawa, pachnąca dymem z pieca :)
 Contori: Sałatka.
 Bruschetta al pomodoro.
 Bruschetta al melanzana. - z grillowanym bakłażanem.
 Colazione / Śniadanie: Panini, czyli grillowana kanapka z szynką i serem.

Paulina.

niedziela, 13 września 2015

PRZEPIS NA NAJLEPSZE PIEROGI - PIEROGARNIA U RUDEJ

Gdy przychodzi sezon na robienie przetworów, dla mnie oznacza to też sezon na robienie dań do zamrożenia. Bywa tak, że przychodząc z pracy łapię lenia i nie chce mi się gotować, albo też wracam zbyt późno, aby w ogóle zabierać się za jakieś większe gotowanie - wtedy domowe mrożone obiady są jak znalazł. Moim numerem 1 do zamrożenia są pierogi i knedle. Gdy tylko przychodzi czerwiec, klepię wszystko z truskawkami, a teraz, we wrześniu padło na śliwki, morele i brzoskwinie. Dziś podam absolutnie najlepszy przepis na ciasto pierogowe, które nie równa się z żadnym innym (a uwierzcie, próbowałam już wielu). Przepis jest od cioci, która doradziła mi, aby zamiast zimnej, do ciasta dodawać gorącą wodę. Ciasto się zaparza, a następnie zamienia się w elastyczną, nieprzywierającą do rąk masę. Najlepsze jest to, że wystarczy je zagnieść kilka razy i już jest gotowe ! Może lekko poparzymy sobie przy tym palce, ale warto ! Zresztą, kulinarni maniacy, przecież nasze dłonie są z azbestu ! Trochę sparzonej mąki na pewno nam nie zaszkodzi !

NAJLEPSZE PIEROGI:
1 kg mąki
4 łyżki oleju
2 płaskie łyżeczki soli
0,5 l wrzątku

Wszystkie składniki zagnieść - ale należy pamiętać, aby ciasta nie wyrabiać zbyt długo, bo zrobi się za twarde. 
Brać po garści ciasta i wykładać na oprószony mąką blat, po czym je rozwałkować najcieniej jak się da (u mnie była to grubość 1 mm - mierzyłam, a mój inżynier P. się z tego śmiał :} )! Wykrawać kółka specjalną foremką, lub tak jak ja - kieliszkiem. Na środku każdego kółeczka układać 1/4 moreli lub śliwki (lub kilka jagód, albo pół truskawki), po czym składać kółko na pół i docisnąć brzegi. 
Gotowe pierogi wrzucać do garnka z gotującą się wodą, którą najlepiej wymieszać z 1 łyżką oleju. Gotować aż pierogi wypłyną na wierzch, czyli jakieś 2 minuty.
 Moja mała fabryka pierogów. Jednego dnia trzepnęłam trzy rodzaje: z morelami, z borówkami i z mięsem.
 Z morelami.

Śmiesznie zawijane z borówkami:

Pirogi z mięsem, ale tutaj ciasto zrobiłam ziołowe. Tzn., przed zagnieceniem wszystkich składników dodałam jeszcze posiekaną natkę i miętę. Z mięsa mielonego, zrobiłam mini pulpeciki (dodałam posiekany czosnek, posiekaną natkę, oregano, świeżo mielony pieprz, sól, jajko i bułkę tartą), po czym podsmażyłam je na oliwie na brązowo. Pulpeciki miały średnicę ok. 1 cm. 
Aby zrobić jednego pieroga, potrzeba dwóch kółek rozwałkowanego ciasta. Na środku jednego kółka kładziemy pulpecik, nakrywamy go drugim kawałkiem ciasta i i dociskamy do siebie oba kółka. Jeśli okaże się, że pulpeciki są jednak za duże - przekrójcie je na pół. Pierogi wychodzą nam w kształcie słoneczka.
Fantastyczna Florence Welch z Florence and The Machine wydała nową płytę i nie mogę się nią nacieszyć :) Mimo ukochanych przez radio hitów, ja upodobałam sobie "Pure feeling", utwór tak energetyczny, że od razu poprawia mi humor w te jesienne dni :)


Paulina.

środa, 9 września 2015

Z CYKLU : PORANKI PACHNĄCE CHLEBEM

Wiem, że jest dopiero środa, ale w moim mniemaniu do weekendu nie jest wcale tak daleko. A jeżeli lubicie, tak jak ja, planować wszystko z wyprzedzeniem, na pewno zainteresuje was przepis, który dziś przygotowałam. To bardzo prosty, bardzo swojski i baaardzo weekendowy chleb. Moja wersja jest z boczkiem, ale tak naprawdę wypróbowałam też ten przepis z suszonymi pomidorami, oliwkami, a nawet suszonymi grzybami ! Suszone śliwki i żurawina również tu świetnie pasują, dlatego zachęcam was, abyście wypróbowali ten przepis i podkręcili go na swój ulubiony i najbardziej szalony sposób :)

CHLEB Z BOCZKIEM I ZIOŁAMI:
Zaczyn:
100 g mąki żytniej
100 ml ciepłej wody

Wymieszać w misce i odstawić na 12 godzin.

Po tym czasie do zaczynu dodać :
1,5 szkl. wody
1/5 kostki drożdży
1 płaska łyżeczka soli
1 łyżka miodu
3,5 szkl. mąki pszennej chlebowej (typ 750)
30-50 g ugotowanej kaszy gryczanej

Łączymy wszystkie składniki oprócz kaszy. Gdy ciasto zostanie wyrobione na gładką, klejącą się masę, odstawiamy je do wyrośnięcia. W tym czasie można ugotować kaszę. Gdy kasza będzie gotowa i trochę przestygnie, należy ją połączyć z ciastem, które następnie trzeba wyrabiać przez około 15-20 minut. Przełożyć ciasto do wysmarowanej tłuszczem dużej i głębokiej formy do pieczenia. Ja wybrałam starą ceramiczną brytfankę.

Dodatki:
Kilka plasterków usmażonego na chrupko boczku
0,5-1 szkl. posiekanych ziół - pietruszka, oregano, bazylia itd.

Oprószyć dodatkami chleb w formie, po czym wmieszać je w ciasto. Na koniec posypać je z wierzchu mąką i wstawić do nagrzanego do 200 stopni piekarnika na około godzinę.

Wiem, że przy użyciu drożdży zaczyn jest właściwie niepotrzebny, ale ja lubię posmak chleba, gdy jest na takim zaczynie. Nie jest to do końca zakwas, więc omijają mnie bóle żołądka, ale chleb smakuje już inaczej.
Ććśśśśś... Chlebek odpoczywa..
Od kilku miesięcy nie mogę się nasycić muzyką M38 (właściwie od kiedy obejrzałam "Gwiazd naszych wina"). Niestety nie ma zbyt dużo ich utworów, ale każdy jest cudny.

M38 feat. HAIM "Holes in the sky":

Paulina.

niedziela, 6 września 2015

RZYM KULINARNE - część 2

Któregoś z kolei ranka w Rzymie poszliśmy na śniadanie grubo po 8 rano. Jakież było nasze zdziwienie, gdy bar, w którym wydawano posiłki był jeszcze zamknięty ! Z tyłu, na krzesełku siedział młody mężczyzna. Gdy go zapytaliśmy po angielsku, czy otwarte, leniwym krokiem zaczął otwierać knajpkę. Uprzedził nas, również po angielsku (!), że croissanty jeszcze nie są gotowe, bo nie zdążył ich upiec. Byliśmy trochę zdziwieni, jako, że śniadania są ponoć wydawane od 7.30, a to już dochodziła 9.  
Pokiwaliśmy na to głowami, zamówiliśmy kawę z mlekiem i usiedliśmy przy najbliższym stoliku. Wtedy też usłyszeliśmy:
- You're on vacanza ! Vacation ! You should sleep, rest. It's too early for breakfast. (Jesteście na wakacjach ! Powinniście spać, odpoczywać. Za wcześnie na śniadanie.)
Cóż, ciekawe spostrzeżenie. I pewnie bym się leniła, gdybym była w domu, a nie na wycieczce, za którą zapłaciliśmy i zamiast bimbać w hotelu, lepiej coś pozwiedzać i się czegoś ciekawego dowiedzieć. Mój P. wypowiedział to właśnie na głos w tym samym momencie, w którym ja wymawiałam to w głowie.

Zimny arbuz, papaja, melon i kokos - człowiek jest tak przegrzany, że chciałby choć na chwilę zaznać lodowatego ukojenia. I od razu mówię - lody tak nie chłodzą. Wbrew pozorom wszystkie lody, które jedliśmy były bardzo ciepłe w porównaniu ze schłodzonym arbuzem. Dlatego też polowania na budki z owocami były nierozerwalną częścią tej wycieczki.

Codziennie po powrocie do hotelu i lodowatym prysznicu, szliśmy na kolację. Knajpek było dookoła bardzo dużo, ale my upodobaliśmy sobie dwie - małą pizzerię, która powstała w 1946 roku oraz restaurację serwującą ryby i owoce morza. To właśnie do tej restauracji poszliśmy na pierwszą włoską kolację. Od razu mieliśmy problem z kelnerem, który nie mówił po angielsku. Jak już wspominałam, hotel był umieszczony w nieturystycznej dzielnicy, niedaleko kampusu uniwersyteckiego oraz Politechniki. W związku z tym jedliśmy kolacje tam, gdzie Włosi, a co za tym szło, mało kto mógł z nami pogadać po angielsku. Kelner strasznie się tym faktem zestresował i zaczął nas unikać. Na szczęście przed wyjazdem liznęłam trochę włoskiego (bez przesady, ale podstawowe zwroty weszły mi do głowy) i zamówienie złożyliśmy właśnie w tym języku.
Podstawa na stoliku, to oczywiście chleb i butelka lekko gazowanej wody. Na tę wodę rzucaliśmy się niesamowicie - była chłodna i po całym dniu męki w upale wciąż nam było mało płynów. W efekcie, butelka była pusta przed podaniem przystawki. 

 Warzywa i anchois w cieście naleśnikowym.

Rano szybko robiliśmy się głodni - okazało się, że mimo upału potrzebowaliśmy czegoś więcej na śniadanie niż mała kawa i rogalik. Dlatego drugie śniadanie przychodziło bardzo szybko, było kupowane w supermarkecie i konsumowane między zwiedzaniem jednego i drugiego zabytku. Czy mówiłam już, jak rewelacyjne mają tam wędliny ?
Ach ! I jeśli też się zdecydujecie na takie podjadanie na ławce w parku, to uwaga na mewy ! Latają po całym mieście i są strasznie natrętne, gdy zobaczą, że wyjmujecie coś z torby. Nie dawajcie im nic do jedzenia, bo robią się bezczelne i zaczynają wyrywać jedzenie z ręki. Tak załatwiły jedną Francuzkę, która też urządziła sobie lunch kilka ławek dalej od nas. A mewy nie są małe - mi sięgały prawie do kolana.

Lody pistacjowe wymiatały !

 Antipasti: sałatka - ośmiornica, marchewka, seler, oliwki, sos cytrynowo-czosnkowy.

 Antipasti: vongole w sosie z rosołu, cytryny, czosnku, białego wina i pietruszki.

 Primi: Spaghetti a vongole: mule, cytryna, chili, pietruszka, czosnek.

 Secondi: Lasagne  z rybą i owocami morza w sosie śmietanowym.

 Secondi: Zupa rybna z makaronem, fasolą i chili.

 Dolce: Sorbet cytrynowy z kawałkami arbuza.

 Primi: Bucatini w sosie pomidorowym, z boczkiem i pecorino.

 Primi: Spaghetti z krewetkami i posiekanymi kwiatami cukinii.


Parmezan do posypania dań często znajduje się na stole.




WŁOSKIE INSPIRACJE : Ciasto Amaretti z morelami:

Ciasto:
2 jajka
o,5 szkl. mleka
0,5 szkl. oleju
1/3 szk. Amaretto
0,5 szkl. cukru
1,5 szkl. mąki
1 łyżeczka sody
szczypta soli

0,5 szkl. pokruszonych ciastek Amaretti
10 przekrojonych na pół moreli

Jajka ubić z cukrem, aż zaczną robić się białawe. Dodać mleko, olej i Amaretto i dokładnie wymieszać. Dosypać mąkę zmieszaną z sodą i solą i wyrobić mikserem na gładką masę. 1/3 masy przelać do natłuszczonej formy (małej tortownicy o średnicy 18 cm), ułożyć na spodzie część moreli, posypać połową kruszonki z ciastek i zalać resztą ciasta. Na wierzchu ułożyć morele i posypać resztą ciastek. 
Piec około 50-60 min. w nagrzanym do 190 stopni piekarniku. Po wyjęciu ciasta z piekarnika, gdy będzie jeszcze ciepławe, można je nakłuwać długimi wykałaczkami i polać trochę Amaretto.



Paulina.