niedziela, 14 czerwca 2015

SŁUPSK

Dziś wpis o drobinkę podróżniczy. Trzy tygodnie temu odbyłam podróż do Słupska, aby uczestniczyć w weselu kuzynki. Po sobotnim szaleństwie przyszła ciężka niedziela. Na szczęście ciepła i słoneczna, dlatego postanowiliśmy wyjść na spacer do centrum. Piękna poniemiecka architektura otoczona soczyście zielonymi drzewami całkowicie nas urzekła. Niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu, jakieś dwie godziny przed odjazdem pociągu (podróż w jedną stronę trwa 9 godzin !), więc nie udało nam się wiele pozwiedzać. Zwłaszcza, że po drodze natrafiliśmy na jarmark staroci, którego oczywiście nie mogłam tak po prostu ominąć.
Kreatywne podejście do sprawy
Czy ktoś widział takie napisy pod kościołem ?
Nie mogłam się oprzeć i kupiłam na targu ogromną glinianą misę. Kojarzycie te piękne gliniane sztuki z Home&COŚ-Tam albo innych sieciówek, sprzedawane po 70 zł za sztukę ? Cóż, ja swoją kupiłam za dychę. I Byłam bardzo szczęśliwa, dopóki P. nie popatrzył na mnie z politowaniem i nie skwitował "Świetnie, kolejna skorupa do naszego małego mieszkanka, gdzie reszta skorup się już nie mieści..."
Kolejne cudo, obok którego nie potrafiłam przejść obojętnie.
Czyż te małe garnuszki nie są urocze ? Jak tylko przyjechałam do domu, od razu je wypucowałam i zrobiłam w nich pierwszą potrawę - curry.
No i pozostały jeszcze świetne przepisy na przetwory. Stare książki cieszą mnie najbardziej.

Ponieważ podróż była długa, postanowiłam zrobić coś na drogę. Oprócz standardowych kanapek, zapakowanych w pojemnik rzodkiewek, ogórków małosolnych i pomidorków koktajlowych, upiekłam rabarbarowe muffiny. Gdy zostało ich trochę po podróży okazały się być świetnym śniadaniem do pracy.

RABARBAROWE MUFFINY NA DROGĘ:
2 jajka
3/4 szkl. mleka
pół szkl. oleju
pół łyżeczki sody
1 3/4 szkl. mąki
pół szkl. cukru
garść grubo posiekanych orzechów
2 łodygi rabarbaru pokrojonego w kostkę
3 łyżki płatków jaglanych

W jednej misce połączyć składniki mokre : jajka, mleko i olej, a w drugiej suche : mąkę, sodę i cukier. Do składników mokrych dodawać stopniowo składniki suche, ciągle mieszając lub miksując. Na koniec wrzucić pokrojony rabarbar i zamieszać. Wstawić do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i piec około 20-25 minut. Góra do pół godziny.

Tom Odell "Another Love"

Paulina.

piątek, 12 czerwca 2015

LET'S TALK ABOUT UNWANTED ANIMALS... THERE IS ONLY ONE QUEEN AND IT'S Bebe !

Dziś będzie mało kulinarnie. Głównie ze względu na to, że postanowiłam poruszyć temat bardzo mi bliski, który dwa lata temu stał się tematem również dotyczącym mnie. Od zawsze uwielbiałam zwierzęta, a od kiedy tylko pamiętam miałam kota i psa w domu. Wyjeżdżając na studia brakowało mi tego, jakiegoś sierściucha w pobliżu, który przyjdzie i mnie pocieszy gdy jest mi smutno (a one zawsze to wiedzą), potuli się i zwyczajnie pobędzie gdzieś blisko, leżąc na fotelu obok, podczas gdy ja się uczę. Byłam tak przyzwyczajona do obecności zwierzęcia w domu, że mimo upływu ośmiu lat, wciąż wieczorem, balansując na skraju jawy i snu, czekałam aż kot przyjdzie i położy się w nogach mojego łóżka. Ciągle mówiłam do P. "A jak już będziemy mieli swoje mieszkanko/domek, to pójdziemy do schroniska i weźmiemy psiaka i kociaka, prawda?", na co on niezmiennie odpowiadał "Przygarniemy do domu każde potrzebujące zwierzątko". 
Aż stało się, wczesnym latem wyszliśmy na zakupy, kiedy usłyszałam niesione przez wiatr niewyraźne piszczenie. Miauczało rozpaczliwie. 
- Słyszałeś ? - zapytałam P., po czym przystanęłam wytężając słuch, co nie było łatwe bo byliśmy akurat przy ruchliwej drodze i nie dość że hałasowały samochody, to jeszcze wiał silny ciepły wiatr.
- Wydawało Ci się. - odpowiedział P., który wiedział jak bardzo uczulona jestem na każde zwierze napotkanie na ulicy. Gdy juz miałam mu przyznać rację i zaczęłam się odwracać, znowu to usłyszałam. Przeraźliwy pisk istoty przerażonej.
- Nie ! Dobrze słyszałam ! - szepnęłam do niego. Błądziłam wzrokiem po skrawku trawy, mieszczącym się tuż przed ulicą i dostrzegłam w słońcu małą czarno-białą kulkę. Kotek się trząsł, przestraszony śmigającymi samochodami i zapewne tym, że znalazł się tam sam. Podeszłam bliżej, zauważył mnie i przykucnął tak, aby skryć się w trawie całkowicie. Zerwałam źdźbło trawy i pomachałam nim, aby przyciągnąć jego uwagę. Po pewnym czasie podziałało i tak udało mi się kotka porwać w moje ramiona. Był malutki, mieścił mi się w dłoni. Przytuliłam go do siebie i zaczęliśmy z P. wracać do mieszkania. Kot tylko, zbyt oszołomiony tym wszystkim, wpychał mi nos w szyję, wąchając jak szalony, co to za monstrum go porwało. 
Weterynarz stwierdził, że mała (bo okazała się kocicą) ma może zaledwie 7 tygodni i powinna być jeszcze przy matce. Nazwaliśmy ją Bebe, co po francusku znaczy "dziecko", ze względu na to, że była jeszcze taka mała. Miejsce, w którym ją znaleźliśmy ewidentnie wskazywało na to, że ktoś ja po prostu wyrzucił z samochodu - świadczyć mogła też o tym rana na główce, jakby ktoś ją brutalnie wypychał przez okno. Zranione oko nie zagoiło się do dzisiaj, brązowa rysa na gałce nie przeszkadza jej na szczęście w funkcjonowaniu. Przez pierwsze tygodnie bała się wszystkich, którzy do nas przychodzili, akceptowała jedynie mnie i P., tak jakby wiedziała, że jej pomogliśmy. Gdy tylko ktoś wchodził do pokoju, biegła do któregoś z nas i wbijała się głową w nasz brzuch lub rękę, aby się schować. Przeraźliwie bała się torebek foliowych, co tylko dało nam do myślenia, że chyba ktoś ją w takiej trzymał. Do tej pory boi się samochodów. Jazda z nią autobusem jest męką, bo tak jak zazwyczaj nie używa głosu i miauczy "szeptem", tak w podróży potrafi się wydzierać non stop przez 3 godziny. Chyba dalej żyje w lęku, że zabraknie jej jedzenia, bo z misek zmiata szybko to, co jest jej podane. Boi się dosłownie wszystkiego co nowe, gdy była młodsza, z każdą nową zabawką oswajała się minimum tydzień, bo napawała ją przerażeniem. Po dwóch latach spędzonych z nami możemy powiedzieć, jak bardzo się zmieniła i stała się o drobinę ufniejsza. W nocy wtula się to raz we mnie, raz w P., przy czym zaczyna nas lizać po nosach, mrucząc głośno na cały regulator (wiem, że niektórych to brzydzi, ale zauważyłam, że głownie tych, którzy sami nie mają zwierząt).
Wiem, że nasz kot być może nie przeżył zbyt wiele w porównaniu do innych zwierząt, które były np. maltretowane. Ale wystarczy zobaczyć, że niewiele trzeba, aby skrzywdzić zwierzaka na całe życie. Zwierze to istota, która również potrafi cierpieć i czuje tak samo jak my strach, ból, czy osamotnienie, która miewa potem koszmary i budzi się z nich z krzykiem (po takim koszmarze budzi się z głośnym piskiem i przybiega do tego z nas, który jest najbliżej, wtulając się i zasypiając ponownie). To, że jest to kot lub pies lub jakiekolwiek inne zwierze nie daje nam prawa do tego, aby zachowywać się w sposób okrutny, utwierdzając w  ekosystemie opinię, że jesteśmy Panami tego świata. Być może wydam się dla niektórych fanatyczką, ale mój umysł naprawdę nie potrafi pojąć, jak można skrzywdzić jakąkolwiek istotę, która żyje i czuje. Jeśli już zabijacie dla jedzenia, róbcie to chociaż w sposób humanitarny. Jeśli nie jesteście na tyle odpowiedzialni, aby zajmować się zwierzęciem, to go nie bierzcie pod swój dach. Po co ? Żeby jak wam się znudzi, albo będzie wymagało od was uwagi, będziecie mogli je wywieść do lasu i uwiązać lub jadąc po drodze do kina, wyrzucić z samochodu ? 
Zdjęcie zrobione kilka godzin po tym, jak wzięliśmy Bebe do domu.
Nie, nie znęcamy się nad tym kotkiem, on po prostu śpi...
Tak właśnie pada dwumiesięczny kot w samym środku zabawy. W jednej chwili bryka jak na spidzie, a już w następnej pada na kocyk, jakby ktoś mu wyjął wtyczkę i odłączył od prądu.
Był środek lata, upał niemiłosierny, a kot tulił się do gorącego zasilacza...
Czego..?
Kto powiedział, że śpi się tylko na leżąco ?
W porządku, to pierwsza część tytułu dzisiejszego postu się wyjaśniła, ale dlaczego druga część nazywa się "Królowa jest tylko jedna ?". Otóż, nasza Bebe ma wybitny charakterek. Ciężko się wychowuje zwierze, które zostało zabrane od matki i mimo, że pała miłością, trudno mu znaleźć jakikolwiek autorytet.

Na początku było zabawnie - mały kot brykający po nas jak po trampolinie, mimo, że była 4 nad ranem.. Ok, jest jeszcze młody, niech hasa. Zazwyczaj dostawałam koty 3-4 miesięczne, nigdy nie miałam pod opieką młodszego, a tu proszę trafił się taki, co nie ma nawet jeszcze dwóch miesięcy. A jakiesz było moje i P. zdziwienie, gdy zaczęliśmy w mieszkaniu znajdować miniaturowe mleczaki, na których miejscu zaczęły wyrastać ostre zęby godne drapieżnika. 
Kot, który jest wdzięczny za to, że go przygarnięto, jest najsłodszy na świecie, bo okazuje się, że każdego dnia dostaje się od niego prezent. W łóżku zaczęliśmy znajdować kolorowe papierki po cukierkach, zakrętki po butelkach od mleka, a nawet kawałki liści z kwiatków - wszystko to było znoszone do naszego "legowiska". Nauczyliśmy się więc od tej pory przeszukiwać przed spaniem dokładnie łóżko, żeby w nocy żaden z tych prezencików nie wbijał nam się w plecy. Ale najlepszym prezentem od kota okazały się tłuste upolowane muchy, które przynosiła nam w pyszczku i kładła na kolanach, patrząc na nas i miaucząc - coś dając do zrozumienia, ale tylko ona wiedziała co. Raz miała miejsce przezabawna i urocza sytuacja. Bebe dostała wyjątkowy posiłek. Akurat kupiłam wołowinę na obiad i trochę jej skroiłam do miski mniejszych skrawków. Kot zjadł połowę, a drugą połowę poprzynosił nam na kanapę w kilku turach. Rozłożyła dookoła nas te kawałki i znowu miauczała, trącając nas łapką po kolanach. 

Poza tym gdy się z nią bawimy, lubi aportować. Nie wiem skąd jej to przyszło do głowy, ale jak jej coś rzucamy, to często bywa tak, że po to biegnie, łapie w pyszczek i przynosi z powrotem.. Patrząc na to, że uwielbia też gryźć buty, zaczynamy się zastanawiać, czy nie ma w niej ukrytego psa.

W ogóle nasza kotka ma bardzo dziwne poczucie smaku. Zdarzyło jej się zjeść cebulę ze śledzia w oleju. Raz siedziała P. na kolanach podczas śniadania. Pociekła mu po kubku strużka kawy, a nasz kot wychylił szyję niczym wąż i zlizał tę stróżkę O.o Sos karmelowy ? Uwielbia - a mówi się, że koty nie czują smaku słodkiego, więc naprawdę nie wiem co tu jest grane, ale nasza Bebe za słodkim przepada. Poza tym zdarzyło jej się zjeść gotowanego buraka, uwielbia rosół - dajcie jej włoszczyznę z makaronem w bulionie i nasza Bebe zacznie mruczeć ze szczęścia.

Ale nasz kotek, to także straszna ciamajda. Potyka się za każdym razem jak biegnie, jak schodzi w domu po schodach i często też nie trafia dobrze do celu gdy skacze. Jak już się bawi albo poluje, w ogóle nie patrzy gdzie biegnie, w związku z tym zalicza tzw. młotka prawie codziennie. Od tego obijania się na prawo i lewo, wybiła sobie dwie górne jedynki... Czy znacie kota, który w wieku dwóch lat byłby szczerbaty, bo latał jak szalony i rąbnął się w łeb ? Eh... nasza oferma. Niby z niej taki koteczek a la figo-fago, zaczepna, próbuje nam pokazać kto tu rządzi, a jak zaplątała się podczas zabawy w torebkę, to ze strachu zrobiła pod siebie. I to na 10 minut przed naszym wyjściem rano do pracy. Akcja "sprzątanie" była rekordowo szybka.

Wspomniałam już, że lubi akcje figo-fago. A tak, bo to dzielny kotek, straszny kotek, który lubi grozić i pokazywać każdemu, że warto się go bać. Wyobraźcie sobie następującą scenę (która nota bene rozgrywa się codziennie po kolacji kotka - brzuszek pełny, można brykać) : Siedzicie sobie na kanapie, oglądacie wiadomości/film, aż tu nagle wskakuje na stół straszny zwierz. Sierść mu sterczy na wszystkie strony, jest napuszony, ogon tak gruby jak wasza ręka. Do tego stoi bokiem i się kiwa - chyba chce Was przegonić. Co robicie ? My wybuchamy śmiechem. Wyraz konsternacji na pyszczku kota jest bezcenny. 

Straszna zresztą z niej cholera. Chyba już jej nie wpoimy, aby nie wchodziła na stół w jadalni. Wie, że nie może tam wskakiwać, a mimo to z uporem maniaka się tam ładuje. No i jeszcze te jej wybrzydzanie co do piasku w kuwecie. "Lawendowy?" patrzy na nas jak na idiotów. "Sami sobie róbcie do lawendowego !", po czym wychodzi z łazienki i już tam nie wraca...nawet gdy ją potrzeba przyciska. "Trocinowy? Chyba Was pogięło" - skutkiem tego przedsięwzięcia był szybki spacer do Auchan o 18 w niedzielę. P. skwitował to jednym trafnym zdaniem "Piep***na higienistka", po czym zaprzestaliśmy żwirkowych eksperymentów.
Cichy obserwator tuż obok - zawsze, gdy coś jemy.
KRÓLOWA JEST TYLKO JEDNA - I TO JEST BEBE

Ufff... Przydługi ten post, wiem. Ale gdy ostatnio przeczytałam o kolejnym przywiązanym do drzewa w lesie psie, to mnie krew zalała. W związku z tym ten wpis, bo jak czasami spojrzę na Bebe i jej fajtłapowatość, to myślę, że miała dużo szczęścia. Dla niektórych może zabrzmiałam jak maniaczka, ale spokojnie, do nich mi jeszcze daleko. Uważam jednak, że zwierze, którym się opiekujemy jest członkiem rodziny. Tak zostałam nauczona od małego i tak traktowałam wszystkie swoje zwierzęta. To niesamowite jak wielką empatią potrafią się wykazać, podczas gdy ludzie traktują nas w obojętny sposób.

Paulina.

P.S. Zamierzałam już opublikować ten wpis, gdy spojrzałam za komputer i zobaczyłam koteczka. Oczywiście leżał obok na stole (bo jest niereformowalny), grzejąc się w słońcu i opierając głowę na ładowarce.

wtorek, 9 czerwca 2015

TABLE FOR TWO, PLEASE !

Czasami wychodzimy na randki, a czasami aranżujemy je w domowym zaciszu. Dla pary takiej jak ja i P. (8,5 roku razem), która w tygodniu większość czasu spędza w pracy, randeczkowanie jest bardzo ważne. Lubimy spędzać czas w domu, bo tak naprawdę niewiele razem w nim jesteśmy (P. pracuje po 10 h), a kiedy już w nim zostajemy, lubimy przyrządzić coś dobrego do jedzenia i obejrzeć jakiś stary film. Czasami jednak przydałaby się bardziej odświętna atmosfera o bardziej nastrojowym zabarwieniu. Kiedy chcecie przygotować wyjątkową kolację dla dwojga, dzisiejsze menu może Was zainteresować. Postarałam się i przygotowałam przystawkę, pierwsze danie oraz deser. Okazja ? Wcale jej nie potrzeba do szczęścia, jednak naszą jest to, że wszystkie formalności mamy już za sobą i za mniej niż dwa miesiące weźmiemy ślub. Myślę, że taka okazja w zupełności wystarczy :)

PRZYSTAWKA: Grillowane szparagi pod aromatycznym crunchem
kilka szparagów
skórka z 1 cytryny
sok z połowy cytryny
pół łyżeczki suszonych płatków chili
1 łyżka posiekanej mięty
1 łyżka oliwy
sól, świeżo zmielony pieprz kolorowy

Szparagi podgrillować na patelni lub grillu, skrapiając je sokiem z cytryny. W miseczce wymieszać skórkę, chili, miętę i oliwę. Szaragi przełożyć na talerz, skropić dressingiem, oprószyć sola i pieprzem.


DANIE GŁÓWNE: Pierś kaczki w mandarynkach
1 mandarynka
5 łyżek cukru palmowego
5 łyżek wody
1/3 szkl. soku z mandarynek
1 łyżka soku z limonki
pół świeżej papryczki chili posiekanej
sól
2 piersi kaczki
kilka listków mięty
1 dymka'kilka cienkich plasterków świeżej chili

W rondelku wymieszać 5 łyżek wody, 5 łyżek cukru, skórkę otartą z mandarynki, miąższ i sok z mandarynki i limonki oraz posiekaną papryczkę chili. Zagotować przez 5 minut. Kaczkę posolić i smażyć na średnim ogniu z jednej strony przez 10 minut, aż skórka będzie rumiana i chrupka, po czym przewrócić pierś na drugą stronę i smażyć jeszcze 5 minut. Po zdjęciu z ognia, kaczkę należy pokroić na grube plastry. Każdy z plastrów zamoczyć w sosie i ułożyć na talerzu. Na wierzchu ułożyć posiekane liście mięty, dymkę oraz plasterki chili i jeszcze raz skropić całość sosem mandarynkowym.

DESER: Crème brûlée z kaszy jaglanej
1 szkl. kaszy jaglanej
1 duże jajko
2 łyżki śmietany kremówki 36%
1 łyżka masła
1/3 szkl. cukru
1/4 szkl. cukru brązowego muscovado
dodatkowe 2 łyżki muscovado

Ugotowaną i przestudzoną kaszę zmieszać z jajkiem, śmietaną, masłem oraz dwoma rodzajami cukru. Ułożyć w dwóch natłuszczonych naczyniach żaroodpornych, docisnąć  i wygładzić łyżką z wierzchu, po czym posypać po 1 łyżce cukru muscovado. Piec około 15 minut w nagrzanym do 200 stopni piekarniku. Krem powinien wyjść jedwabisty, rozpływający się w ustach, a do tego słodki i kleisty, z chrupką brązową skorupką na wierzchu.
Film do obejrzenia we dwoje ? "Ruby Sparks" z Paul Dano i Zoe Kazan. Młody pisarz, który przeżywa zarówno kryzys twórczy, jak i osobisty zaczyna pisać książkę, której główną bohaterką jest Ruby Sparks. Po tygodniu okazuje się, że postać, którą zaczął tworzyć na papierze, wyszła z kart jego powieści i zaczęła żyć swoim życiem, wywracając rutynę pisarza do góry nogami. Polecam szczególnie z uwagi na nietypowy klimat filmu, jak i wspaniałych aktorów.

Kaiser Chiefs "Ruby":
Paulina.

piątek, 5 czerwca 2015

A LITTLE BIT OF EVERY...DAY - MAY

Od czasu do czasu zamieszczam tu posty, w których zawieram wszystkiego po trochu z życia codziennego. Są to różne wydarzenia, przepisy, które nie są jakoś specjalnie wymyślne, dlatego nie robię dla nich oddzielnego postu, ale za to mogę się nimi pochwalić w tym zbiorowym. Bo tak to już jest, że czasami brak nam chęci do gotowania, brak nam chęci do wymyślania i starania się. I wszystko to trafia właśnie tutaj.
 Wszystkie najlepsze owoce już są :)
Jedno z sobotnich śniadań : Jajka zapiekane w połówkach awokado, pasta z awokado, oliwy i czosnku na tostach oraz kotleciki z czerwonej fasoli z dipem z jogurty greckiego, pomidorowego chutneya i kaparów..no i dwa plasterki boczku dla P. 
 Nazwałam to ciasto "Ciastem Kandinskiego". To zwykły placek ucierany, polany jedynie dwoma rodzajami lukru - zielonym z dodatkiem Matchy oraz brązowym z dodatkiem kakao.
 Pieczone bataty z czosnkiem, oliwą i tymiankiem.
 Do pracy najlepszy jest koktajl z kiwi, szpinaku i  pomarańczy :)
 Fun time - ktoś tu mnie z góry zaczepia.
 Ot taki obiad - zapiekana ryba, do tego puree z groszku i mięty, śmietana, rzodkiewy i trochę szczypiorku z pietruchą.

A pod spodem idealne poniedziałkowe śniadanie na poprawę humoru: jajko sadzone w bajglu, z sałatą, twarożkiem ziołowym, posiekaną rzodkiewką i grillowanymi szparagami. P. dostał jeszcze w zestawie szynkę i musztardę Dijon ;)
 Lekka książka warta polecenia ? To "Francuska Oberża", czyli jak angielskie małżeństwo śmiało kupić oberżę w małym francuskim miasteczku i do tego wpadło na szalony pomysł, że mogliby sprzedawać w niej jedzenie. Przecież nie od dziś wiadomo, że Anglicy nie mają poczucia smaku. Przynajmniej tak twierdzą wszyscy Francuzi... Lepiej czyta się przy koktajlu z mleka, truskawek, borówek i malin :}
Paulina.

wtorek, 2 czerwca 2015

SEROWE AMBICJE

Wiecie czego jeszcze sama nie próbowałam zrobić? SERA. I tak mi to weszło na ambicję, że pochodziłam po stronkach i wpadłam na prosty przepis dla początkujących. Strasznie się tym podnieciłam i zaczęłam robić zakupy oraz szukałam odpowiedniego miejsca w mieszkaniu, gdzie mogłabym ten ser powiesić.. Ponieważ jedynym nadającym się do tego miejscem była klamka szafki wiszącej nad zlewem w kuchni postanowiłam ser przygotować w weekend, mając na uwadze moją ciekawską Bebe oraz to, że będę musiała sera strzec niczym dzielna lwica. Kot też się dobierał do niego z zapałem godnym króla dżungli, więc walka była zacięta przez pierwsze 14 godzin, kiedy to ser przechodził przez fazę ścinania. Ostatecznie udało się, dzięki czemu mogę Wam z dumą zaprezentować mój pierwszy, kremowy, bialutki ser.

SER Z JOGURTU GRECKIEGO:
2 opakowania jogurtu greckiego po 400 ml każdy
1 łyżeczka soli
gaza

Gazę złożyć podwójnie, wyłożyć nią durszlak, który należy ustawić w zlewie i wylać na wierzch dwa opakowania jogurtu. Zostawić tak na godzinę, aby pierwsza serwatka ściekła. Po godzinie zawinąć jogurt w gazę i zawiązać sznurkiem lub gumką. Pamiętajcie, aby na tym etapie nie ściskać mocno zawiniątka, bo masa nie jest jeszcze zbyt stała. Zawiniątko z serem powiesić tak, aby w pomieszczeniu było przewiewnie i aby pod spodem był zlew lub miska, do której będzie mogła ściekać serwatka. Zostawić tak ser na 12-14 godzin. Po tym czasie można już ser jeść, albo, jeśli chcecie aby był trochę twardszy, możecie go przewiesić na krążki do lodówki (lub zostawić w tym samym miejscu, jeśli nie macie zwierząt, które tylko czekają aż wyjdziecie do innego pokoju, aby się dobrać do sera) i zostawić tak jeszcze 2-3 dni.
Ser ma kremową konsystencję. Jest śmietankowy, miękki, nawet po tych 3 dniach suszenia, bardziej przypomina konsystencją sery do smarowania typu Almette. Ja za pierwszym razem zrobiłam małą porcję, dla spróbowania. Za drugim razem do jogurtu dodałam świeży tymianek, oregano i miętę, wyszło obłędnie. Potem eksperymentowałam - dodawałam orzechy włoskie, grubo zmielony pieprz oraz papryczkę chili. Każdy wariant się sprawdził :) Jeśli nie chcecie aby wasz ser definiował danie, nie dodawajcie zbyt dużo soli. Potem spokojnie możecie nałożyć go na kanapkę i polać go miodem.

Ciekawym rozwiązaniem, a także super prezentem są kulki serowe w ziołach i chili zatopione w oliwie z oliwek. Po prostu z sera uformujcie mniejsze kulki, obtoczcie je w posiekanych świeżych lub suszonych ziołach oraz płatkach chili i włóżcie je do słoiczków, dodając do nich po gałązce świeżego tymianku i zalewając je oliwą. Boskie.

Paulina.