sobota, 15 września 2012

JESIEŃ CZAS ZACZĄĆ - SEZON DYNIOWY TRWA !

Mimo, że wciąż mamy piękną pogodę, wakacje niestety się już skończyły. Jeszcze nigdy tak szybko nie minęło mi lato. Lipiec i sierpień dosłownie przeleciały mi przez palce, a ja nawet tego nie odczułam. Ciągle w rozjazdach, jednocześnie pracując, nie zauważyłam nawet, że mija kolejny dzień, tydzień, czy miesiąc. I oto jestem, zdumiona, gdy w kalendarzu gości już od ponad dwóch tygodni wrzesień. Dlatego dziś wpis reasumujący lato - pomyślałam, że przyda się trochę nostalgii po dwóch miesiącach słońca, spotkań po latach, doglądania starych kątów oraz odrobiny zwiedzania, a jednocześnie należałoby powitać jesień w wielkim dyniowym stylu.

Uwielbiam jesień - kolorowe korony drzew, chłodniejszy wiatr i dynie ! W moim domu nigdy nie jadaliśmy dyni, w związku z czym pierwszy raz spróbowałam jej mając dopiero 20 lat. Wiem, że pewnie niektórzy w tym momencie muszą być bardzo zdziwieni, ale cóż mogę powiedzieć - to prawda. Niezaprzeczalnym faktem jest również to, że to była miłość od pierwszego zjedzenia, zdecydowanie. Tak więc, gdy tylko zaczyna się wrzesień, a w sklepach pojawiają się wielkie pomarańczowe głowy, wpadam w tak zwany "sezonowy szał". P. wykręca oczami gdy z zaróżowionymi od emocji polikami wyszukuję coraz to nowe przepisy na dania z dynią. Biedak potem musi ze mną latać po mieście i taszczyć co ładniejsze okazy. Cóż, biadoli przy tym i stęka okrutnie, dając mi do zrozumienia, że jest mu ciężko i przesadzam, jednak nie skarży się zbytnio potem, gdy już mu podsuwam pod nos przepyszne ciasto. Tak to jest z łakomczuchami właśnie - zapominają o "tragedii", gdy mają już w zasięgu wzroku coś smakowitego - a ja zawsze wykorzystuję łakomstwo P. jako moją kartę przetargową :)

Wracając do dyń - dzisiaj kojarzy nam się głównie z ozdobą robioną w USA na Halloween (nawiasem mówiąc jestem ogromną przeciwniczką wprowadzania tego typu tradycji do Polski). Mi natomiast kojarzy się z kilkoma smacznymi przepisami, takimi ulubionymi i wypróbowanymi, do których uwielbiam wracać, gdy nastaje dyniowy sezon i na skorzystanie z których czekam cały rok! Przyznaję, iż są to głównie ciasta (ponieważ dynia w odsłonie "na słodko" jest moją faworytką), jednak znalazłam i ukochałam też kilka przepisów obiadowych. Tam da dam, a oto one:


DYNIOWA TARTA AMERYKAŃSKA, PODAWANA NA ŚWIĘTO DZIĘKCZYNIENIA:

ciasto kruche - podawałam już na nie wielokrotnie przepis i możecie je znaleźć między innymi w wpisie o babeczkach lub tarcie tatin, albo też skorzystać tutaj ze swojego sprawdzonego przepisu

Farsz dyniowy:
1 i 1/4 szklanki musu z dyni
2 jajka
pół szklanki cukru
1 szklanka mleka skondensowanego (używam niesłodzonego - raz, bo jest tańsze; dwa, bo słodzimy już cukrem i nie widzę potrzeby, aby dosładzać jeszcze bardziej)
1 łyżeczka cynamonu
pół łyżeczki imbiru
1/4 łyżeczki mielonych goździków
pół łyżeczki soli

Jeśli chodzi o mus z dyni, to robię go w taki sposób, iż samą dynię obieram, kroję w kostkę, a następnie gotuję do miękkości w garnku. Później ją odsączam i miksuję. 
Gdy dynia już przestygnie, dodać do niej wszystkie składniki, oprócz mleka skondensowanego i zmiksować. Dopiero wtedy można dodać mleko i zmiksować jeszcze raz na gładką masę. 
Przelać masę do wyłożonej kruchym ciastem formy i piec w 190°C do momentu, aż ciasto się zarumieni, a farsz stężeje.

Bardzo pyszny i zaskakujący deser. Smak nietypowy i mimo niezłej korzennej mieszanki, dzięki skondensowanemu mleczku nabiera delikatności. Polecam wszystkim dyniożercom !


CHLEBEK BABANOWO-DYNIOWY:

100g dyni pokrojonej w kostkę
2 szklanki mąki
1 1/2 szklanki płatków owsianych
1/2 szklanki cukru
2 płaskie łyżeczki sody
pół łyżeczki cynamonu
50g roztopionego masła
1/4 szklanki oleju
2-3 łyżki miodu
2 jajka
1 duży banan - zmiksowany na mus
pokruszone orzechy laskowe na wierzch

W jednej misce wymieszać składniki suche: mąkę, sodę, cynamon, cukier i płatki owsiane.
W drugiej misce wymieszać składniki mokre: masło, olej, miód, jajka oraz zmiksowanego banana.
Do miski ze składnikami mokrymi dodawać stopniowo składniki suche, cały czas miksując. Gdy obie masy już się połączą, dodać do nich pokrojoną w kostkę dynie i wymieszać ciasto łyżką. Następnie przelać je do keksówki (ja wybrałam mniejszą i dość szeroką - około 12cm x 30cm) i posypać pokruszonymi orzechami laskowymi.  Wstawić ciasto do nagrzanego do 170°C piekarnika. Piec od 45 minut do godziny. Wszystko zależy jednak do piekarnika, przepis pokazuje jedno, a rzeczywistość okazuje się inna. Ja na przykład trzymałam ciasto prawie godzinę i 20 minut, ponieważ po 45 minutach było w środku jeszcze surowe. Najlepiej więc piec do tego momentu, aż patyczek wsadzony w środek będzie suchy ;)

Świetny na śniadanie ! Orzechy są podprażone, a samo ciasto słodkie i o drobinę lepkie - zasługa miodu. W oryginalnym przepisie sugerowali dodać 1/3 szklanki miodu + dodatkowo 2 łyżki dżemu ananasowego, stwierdzam jednak, iż wtedy chlebek jest zdecydowanie za słodki. No i cóż, w oryginalnym przepisie zabrakło orzechów, ale pomyślałam, że miło by było przy tej owocowo-korzennej mieszance coś pochrupać - i tak orzechy weszły na stałe do przepisu.

ZAPIEKANKA Z DYNI, PORA I PIECZAREK POD CIASTEM FRANCUSKIM:

2o0g pieczarek - pokrojonych w plasterki
300g dyni - pokrojona w kostkę
275g ciasta francuskiego (bardzo dobre i tanie można znaleźć w sieci sklepów, które lubią urządzać tygodnie z produktami z różnych państw)
1 por - pokrojony w plasterki
200ml wody + kostka rosołowa
4 łyżki śmietany słodkiej 30%
sól, pieprz, zioła prowansalskie
gałka muszkatołowa

olej
1 białko

Rozgrzać na patelni olej i wrzucić na niego pora. Smażyć około 7 minut, a następnie dodać pieczarki. Po 5 minutach smażenia dodać dynię. Jeżeli patelnia nie jest zbyt szeroka i głęboka, w następnym etapie przygotowań należy przełożyć warzywa do rondelka. Wlać bulion i gotować pod przykryciem 5 minut. Następnie zdjąć przykrywkę i gotować kolejne 5 minut, aby płyn troszkę odparował. Dodać śmietanę oraz przyprawy i porządnie wymieszać.
Tak gotowy farsz przełożyć do formy, a na wierzchu ułożyć gotowe ciasto francuskie. Nadmiar ciasta odkroić, a pozostałe z niego skrawki można wykorzystać do dekoracji na wierzchu - ja wycięłam listki. Należy pamiętać, aby dobrze posklejać brzegi, a wierzch posmarować białkiem.
Piec około 30 minut w 180°C. - Dodam tylko, że palce lizać !
Maślane ciasto, kremowy sos, delikatne pieczarki i słodkawa dynia - wszystko to idealnie się komponuje w całość. Mimo, iż jest to wersja wegetariańska, śmiało mogę powiedzieć, że najecie się nią tak samo, jakby była z mięsem.


KOTLECIKI DYNIOWE:

200g dyni (zetrzeć na tarce lub zrobić mus z dyni - przygotować tak samo, jak do ciasta amerykańskiego)
1 jajko
1,5 łyżki masła lub oleju
1/2 szklanki mąki + do obtoczenia
1-2 łyżeczki imbiru sproszkowanego
sól, pieprz

Wymieszać wszystkie składniki razem, uformować małe, lekko spłaszczone kotleciki, a następnie obtoczyć je w mące. Smażyć na oleju z dwóch stron, aż będą rumiane.
Idealne do sałaty, można podawać też z boku smażone z cebulką pieczarki. To jedno z tych dań, które lubię podawać na obiad, aby pokazać P., że nie tylko mięso nadaje się na kotlety. Podobnie jak zapiekanka, kotleciki z dynią są równie sycące.

 Na zakończenie polecam utwór grupy Travis, pojawiającej sie na tym blogu już drugi raz. Ty razem będzie to utwór "Re-Offender":

Paulina.

środa, 5 września 2012

TO WSZYSTKO PRZEZ MAMĘ....

Wszyscy bardzo dobrze wiemy, jak ogromny wpływ na nas mają nasi rodzice. Będąc dziećmi kopiujemy każdy ich ruch, zaczynamy kochać te same rzeczy. Nie byłam więc żadnym wyjątkiem i małpowałam, rozkochiwałam się w tym samym, w czym gustowali moi rodzice. Opętanie kulinarne odziedziczyłam raczej po babci, jednak moje inne słabości - literatura i kino - mam niemalże żywcem ściągnięte po mamie. Jedno z wcześniejszych wspomnień? Mama sprawdzała wypracowania (jest nauczycielką), a ja siedziałam na czerwonej kanapie, która tak odbiła mi się trwale w pamięci z czasów dzieciństwa, kiedy zapowiedziano w telewizji "Wichrowe wzgórza" - starą wersję. Przesiedziałam dwie godziny ze wzrokiem maniacko wlepionym w telewizor i odtąd wiedziałam na pewno - uwielbiam ten film. Od tego czasu obejrzałam wszystkie możliwe jego wersje, przeczytałam kilkanaście razy książkę i nie miałam dość. Podobnie, jak z Jane Austen - pierwsze co widziałam to serial  z lat 90-tych z Colinem Firthem "Duma i uprzedzenie". Mama nigdy nie przepuściła emisji w telewizji, a ja oczywiście, oglądałam go razem z nią. Tak mnie przesycił ten sielankowy klimat z przełomu XVIII/XIX wieku, że jestem nim zarażona aż do dnia dzisiejszego, kiedy to w ciągu roku wracam chociaż raz do wszystkich utworów panny Austen. Podobnie sprawa ma się z innymi starymi filmami - wszystkie moje ulubione pozycje poznałam będąc dzieckiem.
Dlatego dziś wpis mało kulinarny (no będzie mały akcent, mały, malusieńki), bo rozprawiający o ukochanych, starych filmach, które "dręczą" nas do dziś i które moglibyśmy oglądać po kilkadziesiąt razy.  Większość filmów z mojej listy na pewno będzie Wam znana, mam jednak cichą nadzieję, że może znajdziecie coś nowego.

*****************************************************************************************************************************************************************

Pracująca dziewczyna – jak ja marzyłam, żeby być taką pracowitą dziewczyną jak Melanie Griffith ! No i ten młody, przystojny Harrison Ford ! „Working Girl” to film z 1988r., który przedstawia nam Tess – w tej roli niewinna i dziewczęca Melanie Griffith - sekretarkę Katharine Parker, która prowadzi firmę maklerską na Wall Street. Tess, chcąc wykazać się w pracy, wpada na pewien bardzo dochodowy pomysł, który natychmiast zdradza szefowej...

*****************************************************************************************************************************************************************

The doors – film z 1991r., jest tak naprawdę zapisem biografii lidera grupy The Doors – Jima Morrisona. Wspaniale pokazane życie muzyka od czasów, gdy był studentem, aż do jego śmierci w Paryżu. W tle oczywiście wspaniała muzyka Doors'ów.

*****************************************************************************************************************************************************************

Zakazany owoc – to historia trójki przyjaciół z dzieciństwa – Anny, Briana oraz Jacoba. Są nierozłączni do momentu, aż Anna przeprowadza się z rodziną do Los Angeles, a gdy wraca do Nowego Jorku po latach, odkrywa, że Brian został księdzem, a Jacob rabinem.

*****************************************************************************************************************************************************************

Śniadanie u Tiffany'ego – Holly spędza czas na zabawie oraz towarzystwie bogatych mężczyzn. Do jej kamienicy sprowadza się Paul, który również jest utrzymankiem bogatych pań. Z początku tych dwoje łączy przyjaźń, która po jakimś czasie przeradza się w miłość.

*****************************************************************************************************************************************************************

Syreny – film, który dosłownie katowałam będąc dzieckiem. Opowieść o pani Flax oraz jej córkach – Charlotte i Kate. Pani Flax często się zakochuje, niestety, nigdy nie na długo, a każdy swój zawód miłosny kończy przeprowadzką do innego miasta.

*****************************************************************************************************************************************************************

Dźwięki muzyki – urocza Julie Andrews w historii z 1965r. o Marie, przyszłej zakonnicy, którą przełożona wysyła jako opiekunkę do dzieci barona von Trappa.

*****************************************************************************************************************************************************************

Pokochajmy się – film z 1960r. i wspaniała Marylin Monroe. Multimilioner Jean-Marc dowiaduje się, że ma powstać sztuka, która będzie parodiowała jego osobę. Udaje więc bezrobotnego aktora i otrzymuje angaż w teatrze, gdzie ma grać samego siebie. Przy okazji zakochuje się w młodej aktorce Amandzie Dell.

*****************************************************************************************************************************************************************

Benny i Joon – po tym filmie Jonny Depp zdeklasował Harrisona Forda. Benny prowadzi warsztat samochodowy, Joon to jego chora psychicznie siostra. W życie rodzeństwa wkracza ekscentryczny Sam, który mimo wszystko bardzo dobrze wpływa na Joon i zaprzyjaźnia się z nią.

*****************************************************************************************************************************************************************

Ukryte pragnienia – Lucy przyjeżdża do małego, włoskiego miasteczka. Zatrzymuje się u znajomych swojej niedawno zmarłej matki, aby tam, wśród jej starych przyjaciół odnaleźć swojego biologicznego ojca.

*****************************************************************************************************************************************************************

Peggy Sue wyszła za mąż – film z 1986r. Tytułowa bohaterka – dorosła już kobieta, żona i matka, która ma problemy małżeńskie mdleje podczas balu absolwentów. Gdy się budzi, odkrywa, że znów jest nastolatką, w związku z czym próbuje zmienić swoje decyzje, które podjęła jako młoda dziewczyna i które jej zdaniem nie wpłynęły dobrze na jej życie – jak na przykład zakochanie się w swoim przyszłym mężu.



A dla tych, którzy lubią coś przekąsić podczas filmu proponuję bagietkę z mozzarellą, pomidorem i mixem ziół - posiekaną miętą, bazylią, tymiankiem i oregano (ostatnio często trafiam w sklepach na przecenione świeże zioła, więc warto korzystać).

Z kolei dla tych, którzy lubią coś chrupiącego polecam domowej roboty krakersy. Przepis jest bardzo prosty, jedynie wykrajanie krakersików wydaje się czasochłonne. Ale wynagrodzeniem jest bardzo krótki czas pieczenia, no i są baardzo smaczne.

MAŚLANE KRAKERSY - Ulubione Ptaszycy 
2 filiżanki mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
pół filiżanki oleju
ćwierć łyżeczki sody
2 łyżeczki soli
1 filiżanka maślanki

Wymieszać suche składniki, następnie dodać olej i dokładnie wymieszać, aż masa będzie gładka. Dodać maślankę i ponownie wymieszać. Rozwałkować na cienkie ciasto i wyciąć na dowolnie wybrany przez siebie kształt. Piec w wysmarowanej tłuszczem formie w gorącym piekarniku, aż nabiorą złocistego koloru. Przepis z książki Fannie Flagg "Smażone zielone pomidory".
Do ciasta można dodać mak, bądź przyprawy, jak np. chilli, albo granulowany czosnek. Zawsze gdy zamierzam zrobić te krakersy, podwajam ilość składników podanych w przepisie, ponieważ wiem już z doświadczenia, że bardzo szybko znikają. Taka duża miska + dwie małe, jak na zdjęciu wyżej, wytrzymują w moim i P. domu góra 3 dni. P. nałogowo je pożera, zresztą ja też mam słabość do słonych, chrupiących przekąsek ;)

Na zakończenie piosenka Mamas and Papas "Dream a little dream of me":

Paulina.

poniedziałek, 3 września 2012

Versatile Blogger Award



Dziękuję bardzo Silverose z bloga  Łyżka i widelec za wyróżnienie, jakim jest Versatile Blogger Award. Jest mi niezwykle miło, że ktoś docenia pracę, jaką wkładam w prowadzenie tego bloga, a jednocześnie utwierdza w przekonaniu, że moja obsesja kulinarna jest jak najbardziej "ok" ;)

Zasady:
  1. Nominuj 15 blogów, które twoim zdaniem zasługują na wyróżnienie.
  2. Poinformuj nominowanych blogerów o tym fakcie.
  3. Napisz o sobie 7 rzeczy, których inni nie wiedzą.
  4. Podziękuj blogerowi, który cię nominował i dołącz do posta obrazek Versatile Blogger Award.





A oto kilka rzeczy, których o mnie nie wiecie:

1. Kocham koty - wydają mi się najpiękniejszymi stworzeniami na świecie. Uwielbiam w nich to, że mają własne zdanie (nie to co psy..) i mimo, iż większość ludzi uważa je za mało rodzinne stworzenia, ja trwam w przekonaniu, że potrafią kochać oraz tęsknić - widzę to po moim Korku. Poza tym między podstawówką a gimnazjum wyrobiłam sobie niezłą kolekcję kocich figurek, która teraz obsiada kurzem na najwyższej półce.

2. Jestem chomikiem - wszystko gromadzę, zbieram i ciężko mi się z tym rozstać. Po przeprowadzce  szybko zapełniam mieszkanie niepotrzebnymi bibelotami, papierzyskami, a przede wszystkim tonami książek, które w tej chwili (z braku miejsca na półkach) tworzą zgrabny stosik na parapecie przy biurku, oraz na podłodze, przy komodzie... Zdecydowanie musimy z P. kupić jakiś ogromny regał.

3. Piszę - będąc dzieckiem pisałam wiersze, gdy dorosłam przerzuciłam się na prozę. Obecnie piszę opowiadania, czasami jakieś dłuższe formy, jednak wszystko to trafia do tak zwanej szuflady. Bloga założyłam między innymi po to, aby ćwiczyć pisanie właśnie, a że gotować też uwielbiam, postanowiłam połączyć obie moje pasje w jedno.

4. Aktoreczka - po maturze zdawałam do szkoły aktorskiej, raczej z ciekawości, bo i tak nie wierzyłam, że się tam dostanę. Konkluzja? Matura ustna nie była tak stresująca jak recytacja "Garden Party" Stanisława Barańczaka przed kilkunastoosobową komisją.

5. Kłamczucha - nie lubię mleka. Będąc w przedszkolu skłamałam wychowawczyni, że mam skazę białkową, w związku z czym nie zjem "tej ohydnej zupy mlecznej z grubym kożuchem na wierzchu". Oczywiście nic dobrego z tego kłamstwa nie wynikło. 

6. Odkurzacz - dziś, mimo, że mleka wciąż nie tykam, jem wszystko. Nie mam ulubionej kuchni, myślę, że gdybym miała wybierać co lubię jadać, byłabym w ogromnej kropce. Tak więc jem wszystko, chętnie, szybko i do ostatniego okruszka. To już nie te czasy, kiedy spędzałam nad jednym posiłkiem godzinę.

7.  Drobnostki - cieszą mnie małe rzeczy. Wyjście do kina; pierwszy śnieg; wypatrzony muchomor na spacerze; całus rano, gdy P. wychodzi na uczelnię, a ja jeszcze śpię; przejażdżka samochodem z mama, gdy wracamy z zakupów. Najlepiej czuję się wtedy, gdy jestem otoczona rodziną i nie mam większych zmartwień (co jak wiemy, nie zawsze się zdarza).

Do Versatile Blogger Award nominuję:
Evitę z Gęba w niebie
Gospodarną Narzeczoną z Na kruchym spodzie



Paulina.

piątek, 24 sierpnia 2012

SZYBKI BILL

XXI-szy wiek - czas nerwów i harówki. Poza pracą, szybkim obiadem, połykanym mechanicznie w pośpiechu, pozostaje nam naprawdę niewiele czasu na przyjemności. Doba ma niestety tylko 24 godziny, z czego możemy wykroić sobie jakieś 2, góra 3 na "wreszcie robię to co chcę". Dlatego zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że stanie przy garach, aby ugotować jakieś "fiu fiu", jest jedną z ostatnich rzeczy na liście, które chętnie zrobilibyście w ciągu tych 2, 3 godzin. Ja również, mimo mojego maniakalnego zamiłowania kuchnią, miewam takie dni, kiedy nie mogę nawet spojrzeć w kierunku kuchenki - tak mi się nie chce nic gotować. Ze zmęczeniem rozsadzającym mi każdą komórkę ciała oraz ze zobojętnieniem na rozpaczliwe wołanie o pomoc mojego żołądka, chwytam chleb, masło, mięcho i przeżuwam, nie czując nawet smaku. Dlatego juz jakiś czas temu, wypracowałam sobie mój mały niezbędnik na alarmowe sytuacje, tzw. "kod czerwony". Po pierwsze - zawsze, ale to zawsze, muszę mieć sos sojowy, bo mam wrażenie, że bez niego nie przeżyję. Po drugie - dobrze by było mieć gdzieś ukryte zupki chińskie (kupuję te rozstrojstwo dla makaronu, a przyprawy wywalam). Po trzecie - mrożone warzywa - w sezonie zawsze kupuję trochę więcej i część zamrażam, właśnie na takie kryzysowe sytuacje. Po czwarte - moją wadę przekształciłam w zaletę, którą wprowadziłam w życie kulinarne moje i P. - jestem tak zwanym chomikiem. Gdy kupuję powiedzmy ziarna sezamu, biorę tego tyle, aby wypełniło cały słoiczek. 
Dlatego, gdy z P. wyczuwamy, że będzie nam potrzebny "kod czerwony", włączam tryb chomika i przystępuję do działania. A znając upodobanie P. do sosu sojowego (tak, też jest jego wielkim fanem), przygotowuję coś, co nazywamy "a la chińszczyzną", które to określenie jest trochę na wyrost, co nie znaczy, że ostateczny rezultat nie jest zadowalający. Przeciwnie, bo danie wychodzi bardzo smaczne.


Makaron z warzywami "Kod czerwony":
(porcja na 2 osoby)

2 opakowania zupki chińskiej (zawsze wybieram tę na "V", ponieważ uważam, ze ma najsmaczniejszy makaron)
pół małej marchewki, obranej i pokrojonej w słupki
ząbek czosnku, obrany i pokrojony w cienkie plasterki
pół brokułu, umyty i podzielony na różyczki

pół piersi z kurczaka, pokrojona w kostkę (opcjonalnie, bo równie dobrze danie może być wegetariańskie)
sos sojowy
pieprz
można oprószyć sezamem

Na patelni rozgrzać olej (może być sezamowy, ale zwykły też będzie dobry), wrzucić marchewkę i brokuły. Jeśli jest to opcja z mięsem, wtedy najpierw należy usmażyć kurczaka, a dopiero wtedy, gdy zbrązowieje, dorzucić do niego marchewkę z brokułami. Osobiście lubię, gdy kurczak jest soczysty, dlatego po podsmażeniu, dolewam do niego wrzątku i dusze przez 15 minut razem z marchewką i czosnkiem, a brokuły wrzucam wtedy, gdy zdejmuję pokrywkę i daję płynowi odparować. Wiem co powiecie - że wydłuża to czas przygotowywania dania. A ja na to,że właściwie, duszącym się kurczakiem z warzywami nie trzeba się przejmować, bo robi się sam, a i tak ostatecznie całość trwa 20 minut - przecież makaron tylko się zalewa i po 2 minutach jest gotowy. 
Odcedzony makaron przełożyć do miseczek. Zalać go sosem sojowym bądź sojowo-grzybowym, posypać sezamem, popieprzyć  i pomieszać. Z patelni przełożyć warzywa wraz z kurczakiem na makaron i ponownie wymieszać. Gotowe - 20 minut.
 Bardzo sycące danie. I nie wymaga większego wysiłku, bo tak naprawdę po wrzuceniu na patelnię samo się sobą zajmuje.

UWAGA dla wszystkich, którzy rzadko stykają się z kuchnią (zwłaszcza dedykuję tę uwagę do panów) ! 
To, że polejecie na przykład kaszę sosem sojowym i wymieszacie z byle czym, nie oznacza jeszcze, że będzie to danie. Tak samo, jak polanie makaronu ketchupem i wkrojenie do niego konserwy nie zrobi z niego spaghetti (chociaż P. się zapierał, że było dobre....;/ ). Dlatego zastrzegam, że wszystko z morzem umiaru i kilkoma kroplami rozsądku.

Polecam dziś wszystkim utwór Gotye "Save Me":
Paulina.

P.S. Następny post będzie po raz kolejny poświęcony filmom + jakaś mała przekąska kulinarna.

wtorek, 21 sierpnia 2012

ROZKOSZ WZROKIEM DYKTOWANA

Ponieważ jeszcze trwają wakacje i ponieważ nic tak nie sprzyja endorfinom jak cukier, należy sobie umilać życie małymi słodkościami. Dzisiejszy motyw przewodni - Marie Antoinette, czyli po polsku Maria Antonina, która słynęła nie tylko z upodobania do roztrwaniania bogactw narodu francuskiego, ale również swojej miłości do słodyczy. To ona zadbała o szyk i wdzięk w wersalskim pałacu i przyczyniła się do - przynajmniej u dworzan - częstszej kąpieli, ale znana była również z wykwintnych balang i wieczorków pełnych rozpusty, między innymi piątego grzechu głównego. Tak więc nie znali umiaru w jedzeniu i piciu wersalscy dworzanie, a prym w tym wiodła właśnie Marie Antoinette. Ale nie było to obżarstwo i pijaństwo, jak z przydrożnej oberży - o nie ! Marie Antoinette wiedziała jak zadbać nie tylko o rozkosz kubków smakowych, ale i o rozkosz wizualną. Dlatego wszystkie potrawy, a zwłaszcza słodkości cechowała uroczość formy i przepych dodatków. 
Najsłynniejsza roztrwonicielka fortuny była inspiracją dla przepisu, który zamierzam dziś umieścić. Mini babeczki, wypełnione kremem, ozdobione świeżymi owocami i listkami mięty. Małe co-nie-co, gdy czujemy pożądanie dla słodyczy, w sam raz na dwa kęsy - a endorfiny buzują jak szalone. Babeczkowy szał zakropiłam malinami, borówkami, trochę winogronami i zatopiłam to wszystko w śmietankowym lub czekoladowym kremie.                                                                                     Ot, takie petit plaisir - mała rozkosz.


BABECZKI MARIE ANTOINETTE:

Ciasto:
1 1/4 szkl. mąki tortowej
1/3 szkl. cukru pudru
90g masła, zimnego, posiekanego
1 żółtko jajka
1 łyżka zimnej wody

Najpierw rozgnieść masło w mące, a następnie dodać resztę składników i wyrabiać, aż będzie gładkie. Następnie schować je na godzinę do lodówki.


Krem śmietankowy:
opakowanie budyniu śmietankowego (może być też budyń waniliowy, lub jakikolwiek inny preferowany przez Was smak)
mleko - tyle ile podane jest na opakowaniu budyniu
ok. 100g masła w temperaturze pokojowej
cukier puder, jeśli budyń nie jest słodzony i ilość również zależy od tego, jak słodki krem chcecie uzyskać.

Ugotować budyń tak jak podane jest na opakowaniu. Gdy przestygnie, zmiksować go z masłem i dodawanym porcjami cukrem pudrem.


Krem czekoladowy:
200g gorzkiej czekolady
200g masła
1 szkl. cukru pudru
1/4 łyżeczki soli

Masło utrzeć i dodać do niego rozpuszczona wcześniej czekoladę, lekko przestygniętą. Miksować. Dodawać porcjami cukier puder i sól, ciągle miksując.
UWAGA ! Bardzo ważne jest, aby nie było więcej czekolady, niż masła, ponieważ po przestygnięciu krem zwyczajnie stwardnieje.


Wyjąć z lodówki ciasto na bazę do babeczek i je rozwałkować. Można też urywać kawałkami ciasto i obklejać nim od wewnątrz foremki do babeczek - jest kleiste, dlatego łatwo się ze sobą sklepia, co nie powoduje jego pękania. Gdy wszystkie foremki zostaną obłożone ciastem, wypełnić je kremem.
Na wierzchu ułożyć owoce. Wybór również zależy od Was, ja, jak już wspomniałam wcześniej, wybrałam borówki, maliny i trochę winogron, a uroku dopełniały małe listki świeżej mięty na samym wierzchołku babeczki.

Prawdziwe deserowe rozpasanie ! Miłe nie tylko dla podniebienia, ale również cieszy oczy, takie małe dzieła sztuki przypadają mi chyba najbardziej do gustu.
Zdaję sobie również sprawę z tego, iż nie jest to przyjemność typu "raz dwa i po krzyku", tylko wymaga trochę czasu i poświęcenia. Ale również kto powiedział, że jest to deser na zwykłe, nudne popołudnie? Takie urocze majstersztyki wymagają specjalnych okazji, chyba że napraaaawdę się Wam nudzi. Tymi babeczkami uczciłam spotkanie z dziadkami oraz z dłuugo niewidzianym bratem.
Ciasto kruche użyłam z przepisu na tartę tatin, który już wcześniej tu umieszczałam. Upodobałam go sobie, bo jak dotąd jest on moim zdaniem najlepszy. Próbowałam już wielu kombinacji przepisów na ciasta kruche, jednak to na tartę tatin z książki o kuchni francuskiej, jest jak na razie moim faworytem.
Dla zainteresowanych tematyką Marii Antoniny, polecam - pewnie wszystkim doskonale znany - film Sofii Coppoli pod takim samym tytułem. Film jest o tyle interesujący, ponieważ wraz z całym XVIII-wiecznym entourage'm zestawia bardzo nowoczesną muzykę. Nie wspominając już o przepięknych kostiumach, no i oczywiście wspaniałej grze Kirsten Dunst. Wszystko to jest miłe dla oka, podejrzewam, że tak samo, jak byłaby prawdziwa Marie Antoinette. Kto nie miał okazji jeszcze oglądać, gorąco polecam, bo naprawdę warto.

Pod spodem zamieszczam kilka zdjęć z filmu:

I na zakończenie piosenka pochodząca z soundtracku filmu :

Paulina.

wtorek, 14 sierpnia 2012

GRANAT - OWOC MŁODOŚCI

W świecie, gdzie wydaje się fortuny na kuracje odmładzające, gdzie zalewa się nas reklamami kremów anti-aging, a media kreują tendy na ekologiczne produkty, zapominamy o tym, co mamy pod samym nosem. A przecież wystarczy się dobrze rozejrzeć i znaleźć takie produkty, które mogą zapewnić nam podobny efekt odmładzający. Gdyby tak się uważnie przyjrzeć niektórym opakowaniom kremów "odmładzających", to można zauważyć to tu, to tam narysowanego granata. 
Owoc granatowca właściwego szczyci się słodko-cierpkim miąższem, na który składają się malutkie rubinowe koraliki. Uprawiany w basenie Morza Śródziemnego i Azji, granat słynie właśnie z tego, że zapobiega przedwczesnemu starzeniu się organizmu. Ja natomiast kocham w nim to, że ma tak cudowny smak i oburzam się za każdym razem, gdy kupuje sok o smaku granata, że nie dorasta do pięt prawdziwemu owocowi. 
Tak więc śmiało, wcinajmy granaty, bo nie dość, że znakomicie orzeźwiają i są pyszne, to jeszcze dobrze  na nas wpływają. A że jest akurat na nie sezon, warto go wykorzystać, dodając miąższ granatu do sałatki z dodatkiem czerwonego mięsa, albo tak jak ja zrobić z niego słodki crumble. 

SŁODKI CRUMBLE Z GRANATEM NA "JESIENNO" SIERPNIOWE DNI:
Kruszonka (porcja na 1 granata) :
75g masła
150g mąki
szczypta soli
pół roztrzepanego jajka
1 łyżka zimnej wody

Owoc przeciąć na pół i wyłuskać z niego miąższ. 
Mąkę, jajko, masło, wodę i sól wyrobić na jednolitą masę, a następnie włożyć na 1h do lodówki.

W naczyniu żaroodpornym umieścić miąższ garanta, razem z sokiem, który z niego wyciekł. Do tego crumble użyłam dwóch granatów, co oznacza, że podwoiłam również ilość składników na kruszonkę. 
Miąższ granatów posypać cukrem (2 łyzki na jednego granata). 
Następnie pokruszyć po wierzchu ciasto. Piec w temperaturze 200°C przez około 25 do 30 minut, czyli do momentu, aż kruszonka się zarumieni.

Mimo tego, że granat jest dość cierpkim owocem, pocukrzony i na ciepło wypada niezwykle słodko :) W taką deszczową, niemalże jesienna już pogodę, to deser idealny, podtrzymujący na duchu, gdy słońce nie jest w stanie poprawić nam humoru. W crumble piękne jest to, że nie tylko szybko się je robi, ale można do niego użyć praktycznie takich owoców, jakich sobie zamarzymy w danej chwili. I tak można pod kruszonką zrobić gruszki, jabłka, maliny, truskawki, jagody, porzeczki, borówki itd. W zależności od tego, do czego mamy aktualnie dostęp, to nam może służyć jako baza pod crumble i to pochmurne popołudnie od razu nabiera innego, cieplejszego odcienia.
Niniejszy wpis dedykuję D. i K., które dzielnie pomagały mi przy tym crumble i poświęciły czas i energie na niewdzięczną pracę przy łuskaniu rubinowego granata, a później wpałaszowały ze mną i P. ten bajeczny deser. Dziękuję i dedykuję dziś Wam:

Dodatkowo D., dziękuję za udostępnienie piekarnika, kiedy mój jest na urlopie. 
Paulina.

środa, 1 sierpnia 2012

COME BACK


Po miesięcznej nieobecności, wreszcie mogę zapowiedzieć mój come back. Ta niewielka przerwa spowodowana była nawałem zajęć w pracy, obroną, troszkę wakacjowaniem, a również drobnymi problemami technicznymi - kabelek USB kaput. Ale już jestem i mimo, iż nie pisałam pewien czas, muszę przyznać, że regularnie tu zaglądałam i cieszy mnie frekwencja osób odwiedzających ten blog, mimo krótkiego zastoju w jego prowadzeniu. 

Połowa wakacji już za nami i w porównaniu do poprzednich, te są znacznie cieplejsze - mimo kilkudniowych wybryków pogody w postaci deszczu i kilkunastu stopni. Ale żar dzielnie leje się z nieba i w związku z upałami dieta stała się znacznie lżejsza. Dlatego w dzisiejszym menu zamieszczam cudowne gazpacho oraz sałatkę grecką (bynajmniej nie tę wersję, która znana i rozpowszechniania jest w Polsce).

Gazpacho wydaje się być idealną propozycją na upalne dni. Chłodne, kwaskowate, warzywne, udekorowane kostkami lodu to idealny zastępca dla gorącej zupy. Pochodzi z Hiszpanii, raju pomidorów. Historie na temat powstania gazpacho są różne - jedni mówią, iż było to ulubione jedzenie andaluzyjskich robotników, inni zapewniają, iż ma ono rodowód arabski, a jeszcze inni, iż pochodzi od rzymskich legionistów i jego źródła należy się doszukiwać dwa tysiące lat wstecz. Sondując znajomych, dowiedziałam się, że gazpacho to zupa warzywna na chłodno - i to prawda, jednak mało kto wie, że jej głównym i podstawowym składnikiem jest chleb. Gazpacho oznacza właśnie "namoczony chleb" - namoczony czym? No przecież oliwą ! Najbardziej rozpowszechniona wersja zupy, to gazpacho andaluz, które zamierzam dziś zaprezentować. Pomidory, papryka, ogórek, cebula, czosnek, chleb, oliwa musza być dokładnie zmiksowane oraz bardzo mocno schłodzone. Co ciekawe, gazpacho w España jest tak popularne i rozpowszechnione, że można je dostać nawet w McDonaldzie !

GAZPACHO ANDALUZ:
5 kromek białego chleba
1 ząbek czosnku, wyciśnięty
1/3 szkl. oliwy
1/4 szkl. octu z czerwonego wina
4 duże dojrzałe pomidory, sparzone, obrane ze skórki i pokrojone w kostkę
1 średnia czerwona papryka, pokrojona w bardzo drobną kostkę
1 średnia cebula, posiekana
1/3 szkl. soku pomarańczowego
1 mała czerwona papryczka, posiekana
2 ogórki, obrane ze skórki i pokrojone w drobną kostkę
posiekana pietruszka (opcjonalnie i według uznania)
kostki lodu

Skórkę usunąć z chleba, a kromki podrzeć i umieścić w dużej misce. Następnie polać wszystko oliwą i octem oraz dodać wyciśnięty czosnek. Wymieszać i odstawić na 30 minut, aby dobrze nasiąkło.

W tym czasie obrać i pokroić wszystkie warzywa : pomidory, cebulę, papryki, ogórek i pietruszkę. Zmiksować masę chlebową, a następnie dodać do niej warzywa i ponownie zmiksować. 

Ponieważ powstała w ten sposób masa będzie wciąż zbyt gęsta i grudkowata, należy ją przepuścić przez sito. W ten sposób stanie się gładsza. 
Przelać gazpacho do miseczek i wstawić do lodówki na kilka godzin lub najlepiej na całą noc. Przed podaniem posypać posiekaną cebulką i dodać kostki lodu.
I proszę, gazpacho andaluz gotowe. Sycące i orzeźwiające. 

W książce, z której brała przepis ("Podróże kulinarne. Kuchnia hiszpańska") nakazują wyrzucić to, co zostanie na sicie. 
Ja jednak nie chciałam marnować tego warzywnego farszu i dodając do niego bułkę tartą oraz jajko, przygotowałam następnego dnia wegetariańskie kotlety warzywne na obiad. Przyznaję, był to śmiały eksperyment, ale ostateczny rezultat był bardzo zadowalający i niezwykle smaczny.


Z kolei moja druga propozycja - sałatka, jest sałatką wiosenną pochodzenia greckiego. Właściwie nie ma w niej nic nadzwyczajnego, poza tym, że jest niezwykle zielona i soczysta, a to czyni ją idealną na takie dni. Mocno posiekana sałata rzymska z ziołami oraz idealnym i prostym sosem vinegar - to wszystko czego nam trzeba do smażonego na maśle kurczaka.

GRECKA SAŁATKA WIOSENNA:
1 sałata rzymska
1 młoda cebulka, posiekana
1 pęczek drobno posiekanego szczypiorku
1 łyżka posiekanej drobno pietruszki
1 łyżka posiekanego drobno koperku

1/2 szkl. oliwy
1/4 szkl. octu z białego wina
1 zmiażdżony ząbek czosnku

Wszystkie warzywa drobno posiekać i wrzucić do miski. Oliwę, ocet i czosnek wymieszać i polać sosem sałatkę. I gotowe.

Gazpacho wraz z sałatką podałam z ziemniakami i smażonym na maśle kurczakiem. 

Jeśli chodzi o wakacjowanie, to wolny czas spędziłam w rodzinnym mieście na Mazurach oraz u dziadków, również na Mazurach, odwiedzając stare kąty i ciesząc się z możliwości pływania w jeziorze, a nie na basenie, czy czymś jezioro-podobnym, stworzonym sztucznie przez człowieka, aby zapewnić mieszkańcom wielkich miast namiastkę prawdziwej plaży. 
Gołdap
Białystok
Olecko

Na zakończenie piosenka "Feeling a moment" zespołu Feeder

Idealna lektura na wakacje? Każdy ma swoją, ale ja przeczytam "Annę Kareninę" i w końcu uda mi się może zapolować na "W drodze" Jack'a Kerouac'a. Poza tym pewnie skończę czytać "Taniec ze smokami" George'a R.R. Martin'a i wrócę do maltretowania "nigdy nie mam jej dość" Jane Austen. W kolejce czeka nieznana jeszcze "Lokatorka Wildfell Hall" A. Brontë. Myślałam też o "Andaluzja, Ole!" V. Twead, bo wydaje się być absolutnie idealną wakacyjną książką. 

Pozdrawiam, 
Paulina.